82. Wciąż tacy sami

347 24 20
                                    

CHARLOTTE POV.

- Jak ja się dałam na to namówić? - pytam samą siebie, gdy każda kość, każda tkanka, być może nawet każda komórka mojego ciała, prosi o pomoc, po ponad godzinnym treningu z Nataszą.

Gdy moja skóra wróciła do względnej normy, dość szybko ochłonęłam. Otarłam z twarzy wszystkie łzy, z postanowieniem że nie pozwolę im już spływać po mojej twarzy przynajmniej w ciągu kilku następnych godzin. Następnie wróciłam z Romanoff do mojego biurka, na którym stały filiżanki z nie tak już ciepłą herbatą. Biorąc jedną z nich w dłonie obdarzyłam wzrokiem pełnym wstydu roztrzaskaną o ścianę cukiernicę. Rosjanka widząc moje zakłopotanie, uśmiechnęła się do mnie pokrzepiającą, a jej wzrok mówił, że to nic takiego. Nie ma się czym przejmować.

Starając się zapomnieć o bałaganie na podłodze mojego pokoju, opróżniałam powoli porcelanowe naczynie. W końcu przeprosiłam ją nieśmiało, totalnie zażenowana za tą demonstrację mojej złości. W tedy stwierdziłam, że jeśli aż tak rozpierają mnie emocje i energia, to zna bardzo dobry sposób, abym to wszystko spożytkowała. Tak właśnie po kilku minutach namawiania, zaciągnęła mnie na tutejszą siłownię.

- Jeszcze trochę i będziesz miała za sobą dziesięć kilometrów drogi. - stwierdza, zerkając na ekranik stacjonarnego roweru, elektro-magnetycznego, gdy ja uparcie pedałuję.

Sama skończyła pedałować jakieś trzy minuty temu, kończąc wyznaczony przez siebie dystans. Podczas gdy ona wciąż wygląda świeżo jak pączek róży,  w ogóle nie zdyszana, tylko odrobinkę spocona, ja ledwie zipię. Prawdopodobnie za chwilę wypluję płuca. T-shirt na mnie już niemalże doszczętnie przemókł. Moje nogi  lada moment stracą czucie.

W skrócie, życie jest cholernie niesprawiedliwe.

Mimo tych wszystkich niedogodności robię wszystko, aby osiągnąć swój cel. Natasza nie jest bowiem Gretą, oschłą, patrzącą na mnie co najwyżej z politowaniem. Jest zarówno ciepła i wspierająca, jak i zabawnie kąśliwa. Nie rozkazuje a dopinguje, najwyraźniej naprawdę we mnie wierząc. Nie zmusza mnie do niczego siłą lub groźbą, tylko zachęca miłym słowem.

A przecież też kiedyś była bezwzględnym, w pełni oddanym tworem rosyjskich służb, jak szkoląca mnie w bazie Libelluli krótkowłosa brunetka.

- Naaaat! - wołam poirytowana, sama nie wiem dlaczego. Chyba po prostu po to, aby móc coś sensownego wykrzyknąć zanim padnę.

- Skopałaś tyłek tym wszystkim ochroniarzom i żołnierzom na Kamczatce, to i teraz dasz radę mała! - zapewnia.

Ma rację... Zrobiłam to. Dałam radę tym wszystkim bydlakom, to i teraz mi się uda przejechać jeszcze te kilka metrów. Zaciskam mocno dłonie na kierownicy, aby włożyć w pedałowanie jeszcze więcej siły niż przed chwilą. Przyspieszam, nie znacznie, ale wystarczająco, żeby w ciągu następnych kilku sekundach osiągnąć swój cel.

- Iiiii... Już! - wykrzykuje rudowłosa, dając mi sygnał że mogę zaprzestać swych wysiłków.

Udało mi się!

- O Bożeee... - jęczę przeciągle, pochylając się nad kierownicą, aby oprzeć czoło o znajdujący się na jej środku wyświetlacz.

Biorę parę głębokich wdechów, po czym jak najszybciej wstaję z roweru, wiedząc że za chwilę moje nogi zaczną mi odmawiać posłuszeństwa i nie będę w stanie ich wyprostować.

- Masz niezły czas - jej głos jest pełen uznania, gdy okazało się że w ciągu dwudziestu ośmiu minut, na najcięższym trybie jestem w stanie pokonać trasę dziesięciu kilometrów, ale jeśli mam być szczera...

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz