STEVE POV.
Wstawiam największe bukiet ze słoneczników jaki udało mi się znaleźć do wazonu ze świeżą wodą. Za chwilę zaniosę go do pokoju gościnnego, w którym przedtem zamieszkiwała Charlotte i w którym zacznie znów pomieszkać już od jutra, gdy wyjdzie w końcu z oddziału szpitalnego. Fachowcy zdążyli go całkowicie odbudować po wybuchu pocisku rakietowego krótkiego zasięgu. Dziś około godziny piętnastej zostały do niego wstawionego nowe meble. Teraz muszę tylko uczynić go, bardziej przytulnym i przyjaznym dla Charlie.
- Są naprawdę piękne - stwierdza z uznaniem stojąca za mną Romanoff.
Posyłam jej lekki uśmiech, zerkając na nią przez ramię.
- Jestem pewna, że bardzo jej się spodobają - dodaje, podchodząc do mnie.
- Tak myślisz? - pytam robiąc jej miejsce przy zlewie, aby mogła napełnić wodą czajnik elektryczny. Jak co wieczór przyszła do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie herbaty z dzikiej róży.
- Każda kobieta oszalała by na widok takiego bukietu - odpowiada, oczywiście pół żartem.
Przewracam oczami w reakcji na jej słowa, po czym przyglądam się kwiatom w wazonie. Są naprawdę piękne. Ich świeżość i ciepła, intensywna barwa powinna rozświetlić cały pokój.
- Z pewnością przyciągną jej wzrok, gdy tylko przekroczy próg drzwi, ale czy ich widok wywoła chociaż lekki uśmiech na jej twarzy... - wzdycham ciężko. - Niestety w to wątpię - dukam ze smutkiem.
Naprawdę bardzo staram się myśleć pozytywnie, ale chwilami bywa z tym ciężko.
Mija właśnie trzeci dzień od kiedy udało nam się ją wyswobodzić ze szponów Libelluli. Chociaż... Powinienem to inaczej ująć. Z moich słów wynika bowiem, że wszystkie zasługi uwolnienia jej przypadają Avengers. To nie jest prawda. My tak naprawdę tylko daliśmy jej szansę do ucieczki. Ona sama się wyswobodziła. Widziałem to. Obejrzałem dwa razy, blisko godzinny zlepek nagrań z kamer w ośrodku, jak i tych znajdujących się na terenie wokół niego.
Obserwowałem z zapartym tchem, jak zaciekle walczyła o własne życie przy pomocy nowo nabytych, nadludzkich umiejętności, ale i swojego sprytu, oraz kilku technik samoobrony jakich zdążyłem ją nauczyć zaledwie na dwóch jej lekcjach. Robiąc to przede wszystkim odczuwałem nieopisaną wręcz ogromną dumę. Już od dawna wiedziałem, że Char jest urodzoną wojowniczką, chociaż ona nigdy by się tak nie nazwała. Ten film z kamer monitoringu tylko mnie w tym upewnił i to do tego stopnia, iż już nigdy w to nie zwątpię.
Była na nim tak niesamowicie dzielna. Tak zaradna. Tak... Zdeterminowana i zaciekła. Wiele razy ktoś stawał jej na drodze, wiele razy upadała, ale nie poddała się nawet na chwilę.
Gdzieś w połowie nagrań powróciło do mnie poczucie winy i to tak intensywne jak jeszcze nigdy dotychczas. Moja Charlotte nie dość że przeszła przez piekło, to jeszcze tak naprawdę mentalnie, nie do końca z niego nie wyszła. Przyczyniłem się do tego. Nie tylko jej nie obroniłem. Nieee... Ja niemalże wepchnąłem ją w zimne łapy tych drani.
Obawiam się, że jakaś jej część, już na zawsze pozostanie w murach tajnej bazy na Kamczatce.
- Wciąż nie dopuszcza do siebie nikogo spoza personelem medycznego? - rudowłosa zadaje niepewnie to pytanie, wyrywając mnie jednocześnie z moich ponurych rozmyślań.
- Wciąż - odpowiadam, kiwając jednocześnie lekko głową.
Przygryzam przez chwilę z zakłopotania swoją dolną wargę, a gdy ją puszczam tama pęka.
- Do tego prawie nic nie je - kontynuuje. - Nie wychodzi wcale ze swojej sali. Wszystkie rolety w niej trzyma cały czas zasłonięte. Jak nie śpi to płacze, albo gapi się w pustą ścianę. Ewentualnie zdarza jej się przerzucać od niechcenia kanały w telewizorze.
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
FanfictionKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...