Czas zmienił się w próżnię, ciemną, niezmierną i głęboką niczym kosmiczna otchłań. Unoszę się w niej bezwładnie, pozwalając kołysać i utulić do snu niczym objęciom matki. Zapanował spokój i głucha cisza zagłuszana tylko przez rytmiczne miarowe, bicie mojego serca. Raz, dwa, trzy... Raz, dwa, trzy... Jak w tańcu. Od czasu do czasu jestem w stanie usłyszeć również swój płytki oddech. Moje płuca poruszają się, wypełniając swoje wnętrze tlenem, rozpierając je, aby zapaść się po chwili, wypełnić je pustką.
Całe życie człowieka składa się z wdechów i wydechów. Są nie rozpoczną jego częścią. Jeszcze tak niedawno byłam na etapie wdechy, wspaniałego, orzeźwiającego, pachnącego wiosną. Jednak żaden wdech nie może trwać w nieskończoność. Wszystko ma swój koniec, albo raczej... Prędzej czy później jedną rzecz musi zastąpić druga. To właśnie się w tej chwili stało. Wdech przeistoczył się w wydech, bolesny, miażdżący moją klatkę piersiową, opustoszający ją ze wszystkiego co posiadałam.
Sekundy, minuty, godziny, zlały się w jedno, przestając mieć większe znaczenie. Są jak... Piasek, przepływający między palcami. Niby jesteś w stanie wyczuć jego poszczególne ziarnka, ale jest ich zbyt dużo, aby podać konkretną, lub nawet przybliżoną liczbę. Właśnie takie ogarnia mnie uczucie... Jakbym tonęła stopniowo coraz w piachu. Jakbym... Znajdowała się na dole odliczającej kolejne sekundy klepsydry. Kiedy przesypywanie dobiegnie końca..? Nie mam pojęcia, tylko wrażenie że gdy to zrobi mój czas też się skończy. Okrutne odczucie, rozdzierające mnie od środka.
- No już Charlie... - miękki, kobiecy głos rozbrzmiewa w próżni.
Jego brzmienie pobudza na nowo moje zmysły, dotyku, słuchu, a przede wszystkim wzroku. Ten głos... Szukam go w swojej głowie z niedowierzaniem, ponieważ byłam pewna że już go nigdy nie usłyszę.
- No już otwórz oczy!
A jednak... To ona. Tego delikatnego głosiku, połączonego ze stanowczym tonem nie da się pomylić z żadnym innym. Otwieram szybko oczy.
Na początku czarną pustkę wypełnia śnieżna biel. Okazuje się że to świetlówka, rzuca to niezwykle oślepiające mnie przez chwilę światło. Ustępuje ono powoli, abym mogła ujrzeć twarz i jej delikatne, krągłe rysy... Oraz ten subtelny, pełen ciepła uśmiech.
- Właśnie tak... Patrzy na mnie Lotte... - duka do mnie spokojnie Audrey.
Patrzę prosto w jej czekoladowe oczy z niedowierzaniem, a następnie przyglądam się każdemu innemu szczegółowi jej twarzy. Jej ślicznie wykrojonym wargom z wyraźnym łukiem kupidyna, prostemu nosowi i rumianym policzkom odróżniającymi się od bladej cery. Mogę nawet prawie poczuć zapach jej różanej mgiełki.
- Czy ja... Umarłam..? - pytam cichutko.
Skoro ją widzę to chyba znaczy że przeszłam już na tamtą stronę, albo przynajmniej jestem w drodze na nią.
- Nie... - kręci głową. - Żyjesz Charlie i jeśli chodzi o twój stan fizyczny masz się dobrze.
- Ale... Ty nie żyjesz...
Spuszczam wzrok nieco w dół, aby zobaczyć że kuca nade mną, tuż obok mnie, ubrana dokładnie tak ją tego feralnego dnia gdy, w uniform kelnerki. Czarne jak heban włosy ma zebrane w dwa, niskie kucyki. Małe stopy odziane w białe tenisówki z jasnego różowymi sznurówkami.
- No właśnie! I uwierz mi na słowo, nie chcesz skończyć tak jak ja Char! - woła dość głośno, unosząc ręce do góry.
Prycham, spuszczając na chwilę głowę w dół.
- Obawiam się że mam mało do powiedzenia w tej kwestii... - dukam pod nosem, rozglądając się po chwili.
Moje ciało jest wciąż spętane przez kaftan, dodający tylko klaustrofobiczności tym czterem, położonym blisko siebie ścianom i sprawia że całe ciało mnie boli. Każdy jego mięsień jest bowiem już od dłuższego czasu mocno ściśnięty. To uczucie sprawia że czuję się jeszcze bardziej wyczerpana.
![](https://img.wattpad.com/cover/141048241-288-k803118.jpg)
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
FanficKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...