47. Bycie wścibskim nie popłaca

668 47 103
                                    

CHARLOTTE POV.

Wstałam dzisiaj wcześniej, bo o szóstej rano, aby pobiec do najbliższego parku, tam poćwiczyć, po czym wrócić z powrotem truchtem. Ruch na powietrzu w połączeniu z pożywnym, zdrowym śniadaniem daje niezłego kopa na resztę dnia. Potrzebuję czegoś takiego, patrząc na to, że biorę się porządnie do pracy. Kuchnię już prawie skoczyłam. Wystarczy tylko dopieścić szczegóły. Salon i pokój do przyjęć... Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, plany będą gotowe za trzy dni. Koniec płaczu, czas zakasać rękawy i wrzucić się w wir pracy... Audrey by tego chciała.

Wybija godzina jedenasta. Klikam wyślij. Właśnie projekt kuchni trafił na skrzynkę pocztową mojego szefa. Teraz tylko czekać na akceptację, ewentualnie odrzucenie. Z tego co wiem Pan Stark cały czas przebywa w Nowym Jorku. O dziwo mnie jeszcze nie nawiedził, podobnie jak jego partnerka Panna Pots. Teraz jednak wysyłając im tą wiadomość myślę, że dałam im znak, że... Jest okej. Jakoś się trzymam. Dlatego mogę się spodziewać jakiś odwiedzić ze strony tej dwójki. Po za tym mimo, iż teoretycznie spędzam czas sama jakoś nie czuję się samotna, za sprawą Jarvisa. Ciekawie się z nim rozmawia, zwłaszcza ze świadomością, że to sztuczna inteligencja, ale mimo że sztuczna to mogę powiedzieć że pałam do niej sporą sympatią.

I mówiąc szczerze byłam pewna, że tak będzie wyglądał mój dzień. Komputer, projektowanie, pogadanki z Jarvisem z przerwami na jedzenie i toaletę. Całkiem zdrowy plan dnia po stanach depresyjnych, tylko że... No ten plan zakłóciło pukanie. Nigdy bym się nie domyśliła, kogo zastanę w drzwiach.

— Panna Romanoff? — pytam, czując jak głos mi się lekko łamie.

— W własnej osobie — odpowiada uśmiechając się delikatnie.

Stoi właśnie przede mną rudowłosa, zabójcza piękność. W jej zielonych oczach widać niezwykły, lekko zadziorny błysk. Ubrana dość zwyczajnie w czarne dżinsy, czerwony podkoszulek i letnią skórzaną, również czarną kurtkę. Prezentuje się obłędnie. Cóż mogę tylko zazdrościć takiego typu urody... I figury.

— Ale... Co Pani u mnie robi? — pytam skołowana, gdy tak naprawdę sama mija mnie oraz wchodzi do mojego pokoju, krokiem pełnym gracji i pewności siebie. — Myślałam, że... Steve jest na misji...

— Bo jest, ale ja dzisiaj wzięłam sobie dzień wolny — odpowiada, jakby nigdy nic rozglądając się pokoju. — Ty to miejsce zaprojektowałaś? — zerka na mnie.

— No... Tak — dukam.

Ta kobieta totalnie zbija mnie ze tropu. Czuję się przy niej... Tak jakoś dziwnie. Onieśmiela mnie jak cholera swoją prezencją.

— Spokojnie... Ja nie gryzę — mówi, przechodząc do części salonowej. — I wystarczy Natasha. Nie jestem tutaj w końcu oficjalnie.

— Właśnie... Czemu zawdzięczam Pa... Znaczy twoją wizytę? — poprawiam się. Ze zdenerwowania przystępuję z nogi na nogę. — Czyżby Steve poprosił cię, abyś...

— Nie do końca — rozsiada się wygodnie na białym fotelu. Zakłada nogę na nogę. — Przedwczoraj zwolnił się z pracy na jeden dzień, mówiąc, że idzie z tobą na pogrzeb twojej znajomej. Swoją drogą... Współczuję bardzo straty.

Wtrącając o pogrzebie od razu poważnieję. Nie do końca wiem czy mówi to szczerze, czy po prostu bo tak wypada, ale niech będzie.

— Dziękuję — dukam cicho, siadając na przeciwko niej jak na szpilkach.

— W każdym razie — wraca do tematu. — Widziałam się z nim dziś rano. Opowiedział mi wszystko dokładniej... W ogóle to dość sporo o tobie mówi — uśmiecha się, a ja sama oblewam się rumieńcem z zawstydzenia.

KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz