STEVE POV.Przebieram się w pośpiechu z ubrań cywilnych w kombinezon bojowy, przez cały czas czując jakbym miał serce w gardle. Upewniając się, że mam przy sobie wszystko co potrzebne i w nerwach niczego nie zapomniałem, cały czas powtarzam sobie w głowie niczym mantrę słowa: "Tylko spokojnie Rogers!". Aktualnie, mimo wszelkich starań w środku trzęsę się jak galareta i stresuję porównywalnie mocno co przed moją pierwszą akcją.
Prawdopodobnie dlatego, że tak samo jak podczas niej będę starał się uratować bliską mi osobę i sprowadzić ją z powrotem do domu.
Poprawiam jeszcze tylko słuchawkę w moim uchu, przyczepiam tarczę za pomocą magnesów na uprzęży do moich pleców i chwytam swój hełm. Założę go dopiero tuż przed walką. Teraz mogę opuścić szatnię. Przemierzam korytarze szybkim krokiem, mijając po drodze kilku agentów. W całej bazie zapanowało spore zamieszanie.
Na początku Nick chciał posłać za nami oddział specjalny swoich agentów, aby wspomogli nas w walce. Odmówiliśmy jednak. Skoro Avengersi praktycznie sami dali sobie radę z inwazją z obcych, powinni dać sobie radę również z większą grupą uzbrojonych ludzi. Nie ma sensu niepotrzebnie narażać więcej osób niż to konieczne na śmierć. Ostatecznie poszliśmy z Fury'm na kompromis i zdejmowaliśmy, że agenci polecą za nami oddzielnym quinjetem, ale tylko po to, aby w razie wypadku udzielili nam wsparcia. Będę pełnić rolę rezerwy.
Na zewnątrz czeka już na naszą szóstkę samolot. Bruce po dłuższych namowach zgodził się z nami polecieć, też można powiedzieć że jako rezerwa, w wypadku jeśli siły wroga oskarżą się bardziej... Dokuczliwe niż się spodziewamy. Stark wrócił po niego, po Thora i oczywiście po swoją zbroję do wieży. Mam nadzieję, że cała trójka szybko zjawi się z powrotem.
- Wszystko już gotowe Kapitanie - informuje mnie Natasza, zasiadająca już za sterami quinjeta. Obok niej, miejsca drugiego pilota zajmuje oczywiście łucznik.
- Dobrze - dukam pod nosem, po czym wypuszczam przez usta powietrze.
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Tak długo na to czekałem, a teraz tak po prostu, naprawdę lecimy po Char. To brzmi jak sen. Czekam aż ktoś mnie z niego obudzi. Szczypię się po raz kolejny w rękę. Wciąż stoję w samolocie, więc chyba jednak otaczająca mnie rzeczywistość jest prawdziwa.
Mieszanka uczuć jaka we mnie buzuje jest ciężka do opisania. Niedowierzanie łączy się z ekscytacją, oraz strachem. Dodajmy do tego jeszcze presję którą sam na siebie nałożyłem. Tak... To naprawdę wybuchowa mieszanka, która rozsadzi mnie od środka, jeśli w końcu coś z nią nie zrobię.
Rogers, ty kretynie... Weź się w garść! Wszyscy na ciebie liczą! Nie możesz ich zamieść! Nie możesz zawieść Charlie! Jesteś jej to winien do jasnej cholery!
Może to i dziwnie, ale takie ochrzanianie siebie samego w myślach trochę mi pomaga.
Na zewnątrz panuje już noc. Wychodzę jeszcze na chwilę z samolotu, aby przed odlotem odetchnąć świeżym powietrzem. Jest ono więc w przyjemny sposób rześkie. Otrzeźwiające. Jak już mówiłem od czasu wyjęcia mnie z bloku lodu, chłód działa na mnie uspokajająco. Może to dziwne, ale prawdziwe. Jakbym znów zapadał w stan błogiej hibernacji, za którą wstyd przyznać, w tej chwili trochę tęsknię. Pod czas niej bowiem nie czułem nic, a w tym momencie trudne emocje przelewają się z mojego spragnionego ulgi ciała.
Ja chcę po prostu dowiedzieć się na czym stoję. Dowiedzieć się co się stało z Charlie. W jakim stanie jest? Czy w ogóle jeszcze żyję!? Przysięgam, że zaakceptuje każdy stan rzeczy, jaki na mnie czeka i postaram się ze wszelkich sił go naprawić, w takim stopniu jak jest to tylko możliwe. Jeśli Charlie żyje, będę ją strzegł do końca moich dni, nawet jeśli nigdy nie wybaczy mi tego co zrobiłem. Tylko proszę... Muszę się w końcu dowiedzieć. Muszę ją zobaczyć. Inaczej nigdy nie zaznam spokoju.
CZYTASZ
KELNERKA - "Droga ku niebiosom" / Fanfiction Avengers
FanficKto by pomyślał, że w życiu tak zwykłej dziewczyny jak ja, wydarzy się tyle niezwykłych rzeczy. W końcu jestem tylko jedną z tysięcy, jak i nie z milionów niebieskookich blondynek mieszkających w Nowym Jorku. Normalną dziewczyną z ilością marzeń, ró...