Rozdział 2

5.1K 322 271
                                    

                                            As dawn arrives, we still survive


  Moje pierwsze dni w Korpusie Treningowym nie był dla mnie łatwe.

  Przede wszystkich byłam starsza od większości osób tutaj. Przez to zrodziło się we mnie głupie poczucie wyższości. No bo co JA tutaj robiłam? Wśród tych dzieciaków? Odstawałam od nich wszystkim. Miałam doświadczenie, umiejętności. Przeżyłam takie rzeczy, których prawdopodobnie większość z nich doświadczać nie musiała. Urazą było dla mnie to, że w ogóle się tutaj znajduję. Mogłam iść o wiele dalej, szybciej, a tymczasem musiałam siedzieć w szkolnej ławie i słuchać jakiegoś dziada.

   Z kolei cały korpus też trzymał mnie na dystans, no bo jak to, taka stara, a dopiero rozpoczyna szkolenie? Albo musiała być opóźniona w rozwoju albo trafiła tu za karę. A skoro tak, to trzeba było trzymać się od niej z daleka. Ignorować, udawać, że nie istnieje.

  Głównym problemem okazało się to, że brak mi dyscypliny. Nie odnosiłam się z należytym szacunkiem do osób wyższych rangą. Ciężko było mi się podporządkować. I tak, zdawałam sobie z tego sprawę, ale i tak robiłam, jak idiotka, swoje. Uparty osioł. Z nienawiścią patrzyłam na każdego, który wymagał czegoś ode mnie, jednocześnie każąc mi być bezwzględnie posłuszną.

  Nie byłam przekonana do swojej obecności tutaj. Na chwilę udało mi się wymsknąć z objęć śmierci, ale alternatywa wcale nie była dla mnie taka obiecująca. Prędzej czy później czekała mnie pierwsza wyprawa za mury. Stanięcie oko w oko z wrogiem ludzi - tytanami. Patrzenie na śmierć w nieprzepastnych trzewiach olbrzymów. Nie napawało mnie to optymizmem i chęcią do nauki. Nie napawało mnie entuzjazmem bycie szeregowym, małą, nic nie znaczącą jednostką, podrzuconą komuś jak niechciany szczeniak.


  Mój brak dyscypliny i zaangażowania objawił się wkrótce zesłaniem na karę, którą było sprzątanie latryn. Pierwszy trening waki wręcz z Keithem Shadisem przygniótł mnie do ziemi i sprawił, że z ust wyrwało mi się parę nieprzyjemnych uwag pod adresem instruktora, które niestety usłyszał.

  - Jeśli myślisz, że możesz sobie pozwalać na więcej, bo zostałaś zesłana z ramienia samego Erwina Smitha, to radzę ci o tym zapomnieć, ty zapluty dzieciaku - syknął mi wprost do ucha. - Będziesz pluć krwią, płakać potem i srać ogniem na tych treningach, a na koniec będziesz mi z szerokim uśmiechem na twarzy dziękować za to. A jeśli przeżyjesz pierwsze spotkanie z tytanami to będziesz mi całować buty - dodał na odchodne.

  Było to dla mnie niemałe upokorzenie - myślałam, że moje ciało jest doskonale wyćwiczone i przygotowane do walki z każdego rodzaju przeciwnikiem. Od zawsze swoją szybkością i zwinnością musiałam nadrabiać drobną posturę. Treningi były jednak wyczerpujące i sprawnościowo po prostu nie dawałam rady. Jedno potknięcie i Keith się mnie uczepił.

  Musiałam połknąć swoją dumę i unikając kpiących spojrzeń, pomaszerować do pierwszego wychodka z mopem.


  Kiedy po całym dniu harówy wreszcie mogłam pójść się umyć, nie wierzyłam, że to ja, patrząc w wodę w wiadrze. Z odbicia przyglądała mi się brudna i spocona dziewczyna. Cienie pod oczami były takie jak zawsze, ale niebieskie oczy były przekrwione, tak jak warga, w którą dzisiaj dostałam. Świetnie to kontrastowało z bladością mojej twarzy. Pod nosem były zaschnięte strużki krwi, a sięgające do ramion, ciemnobrązowe włosy były skołtunione.

  Nigdy nie byłam szczególnie ładna. Mieszkając to tu, to tam, a właściwie nie mając domu, ciężko było mówić o jakimś zadbaniu o siebie. Nadal jednak byłam kobietą i miałam jakieś poczucie piękna. To coś, patrzące na mnie zmęczonym wzrokiem było raczej duchem, cieniem dawnego ja. Naprawdę nie spodziewałam się, że może być tak trudno. Każdy dzień tutaj bardzo mnie zaskakiwał. Wszystko to, co się tu działo, odbijało się na mnie, pokrywało niewidzialną warstwą na moim ciele i nijak nie mogłam jej z siebie zedrzeć, szorując się każdego dnia, aż skóra robiła się czerwona.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz