Rozdział 14

2.6K 223 137
                                    

                                                i s i t r e a l l y o k t o b e ?


  Trochę za szybko wyszłam. Mogłam zapytać ich chociaż gdzie właściwie mogę spotkać kapitana. Walnęłam się w czoło za swoją głupotę. Przeszłam dalej korytarzem i skręciłam, by udać się do głównej sali i wyjść na zewnątrz. Może tam było mi dane znaleźć kogoś, kto mógł mi pomóc. Z tego wszystkiego zapomniałam, że byłam przecież głodna...

  Usłyszałam za sobą kroki. Ktoś szedł lekko i cicho. Gdy przystanęłam, ten ktoś również przystanął. W korytarzach było dość ciemno, okna były rzadko rozstawione, więc łatwo było się skryć w cieniu. Zaczęłam iść wolniej. Minęłam łunę światła przechodzącego przez szyby i znów skryłam się w cieniu. Postać za mną przyspieszyła. Gdy znalazła się tak blisko, że niemalże czułam jej oddech na karku, błyskawicznie sięgnęłam do noża w bucie, odwróciłam się i rzuciłam się, jak się okazało na chłopaka, którego przyparłam do ściany, a ostrze przyłożyłam mu do gardła.

  - Rany, jakbym wiedział, że jesteś taka, to bym się na to nie pisał! - Zgrzytnął zębami i uniósł ręce w geście poddania. - Przychodzę od Erwina Smitha, chciał, żebym cię przyprowadził!

  Przyjrzałam mu się uważnie, by zapamiętać jego twarz. Wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany. Nawet przystojny. Blond włosy miał krótko ścięte, a za uszami wręcz wygolone. Lekko się trząsł pod moim naporem, a przecież był kolejnym rosłym facetem, który mnie przewyższał.

  - Kim jesteś? - zapytałam podejrzliwie, lekko luzując uścisk.

  - Jean Kirschtein, oddział kapitana Levi'a. Możesz mnie puścić?- warknął, więc w końcu się od niego odsunęłam. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Odsunęłam się jeszcze o krok. - Jeny, dziewczyno, kto cię wychował? - parsknął. - Na pewno jesteś Miina Ande? Mignęłaś mi wczoraj, ale nie byłem pewien.

  - Ta, na pewno. - Skinęłam głową. - Ja ciebie niestety nie kojarzę.

  - Ostatnio wiele się działo, ciężko idzie poznawanie nowych osób, które do nas dołączają. - Również skinął głową i dał mi znak, bym za nim poszła.

  Wróciliśmy na drugie piętro i udaliśmy się do najbardziej odległego korytarza. Był dobrze ukryty i wcześniej na niego nie trafiłam. A może trafiłam, ale byłam już tak pogubiona, że nie miałam pewności. Wszystko tutaj wyglądało tak samo, a ja byłam od pewnego czasu zbyt rozedrgana, by zwracać uwagę na otoczenie. 

  Kierowaliśmy się na sam koniec korytarza. Im bliżej byliśmy, tym coraz lepiej słyszeliśmy głosy, które wydobywały się z ostatniego pokoju. Były podniesione, gwałtowne. Drzwi były lekko uchylone, na podłogę spływała delikatna smuga światła.

  Jean i ja zatrzymaliśmy się niepewnie, nie wiedząc co zrobić. Tym samym zaczęliśmy słuchać rozmowy dwóch osób.

  - Podjąłeś tą decyzję beze mnie, z góry zakładając, że będzie odpowiednia... - To był Levi. Z tonu jego głosu można było wywnioskować, że jest rozdrażniony, ale nadal miał nad sobą panowanie.

  - Bo jest odpowiednia. Zapominasz się, Levi. Nie zmienię swojego postanowienia. - Erwin jak zwykle mówił spokojnie i pewnie.

  - Zapomniałeś chyba, że mam prawo decydować o tym, kto będzie w moim oddziale! I ja uważam, że nie jest odpowiednia, jest nieposłuszna, rozkazy ma za nic, a ja nie będę poświęcał życia swoich ludzi.

  Mówili o mnie. Cholera, mówili o mnie. Nawet nie odwracałam się w stronę Jean'a. Nie chciałam wiedzieć, jaką ma teraz minę. To było wystarczająco upokarzające.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz