Rozdział 38

1.7K 149 37
                                    

                        We die trusting the living who follow to find meaning in our lives.


  - Jeśli będą nam deptali po piętach, to nie ma mowy o zbadaniu okolicy! - Szkła na nosie Hanji zabłysły, gdy jakiś przypadkowy, zabłąkany między pniami drzew promyk słońca padł na nie.

  Więksi tytani taranowali wszystko na swojej drodze, tworząc idealny trakt między drzewami dla swoich mniejszych towarzyszy. Musieliśmy jak najszybciej działać.

  - Co robimy, pani generał? - Moblit miał zaciętą minę, ale w jego głosie było słychać wyraźne zdenerwowanie. Zawsze sprawiał wrażenie lekko podenerwowanego, co mnie specjalnie nie dziwiło, bo przebywając z Hanji ciężko było zachować zimną krew, ale jego ruchy pozostały zrównoważone i płynne.

  - Przystąpmy do ataku, musimy ich zlikwidować, zanim ściągną innych! - Eren zdołał się zbliżyć do kapitana z nadzieją w oczach. Chciał się zmieniać. Ale ani kapitan, ani nawet generał nie byli zainteresowani jego propozycją.

  - Właśnie dlatego, Eren, nie powinieneś się wyrywać przed szereg. - Levi powiedział to i zaraz pospieszył swojego konia, sprawnie lawirując między drzewami. On jakoś sobie radził, ale nasze konie niejednokrotnie potykały się na nierównej powierzchni, wpadając co jakiś czas w przeróżne zagłębienia skryte pod zaległą ściółką.

  - Dobra, przechodzimy na manewr! - Zoe wydała rozkaz właściwie już będąc w powietrzu. Dłużej nie trzeba mi było powtarzać. Zakotwiczyłam się na najbliższych drzewach i wyskoczyłam w powietrze, a świat obrócił się wokół mnie do góry nogami. Ściągnęłam linki, obróciłam się i ruszyłam prosto na idących w naszą stronę tytanów.

  Teraz już nic mnie nie obchodziło, istniałam tylko ja i oni. Galopujące w mojej piersi serce przeszkadzało mi w oddychaniu, dlatego wstrzymałam oddech, wyjmując ostrza. Kilkukrotnie rozprostowałam i zgięłam palce na rękojeściach. Jeden świst obok mnie był Levi'em, który już prawie dopadł pierwszego tytana. Drugi świst, około mojego lewego ucha był Mikasą, której czerwony szalik jak zawsze powiewał tuż za nią. Nie chcąc zostać w tyle, wyskoczyłam do przodu i krzyżując ramiona, pozbawiłam wzroku pierwszego tytana, który stanął mi na drodze.

  Temu samemu tytanowi kilka sekund później wyryłam dolinę w karku. Pierwszy zabity na tej wyprawie.



  Krzyk, który przeszył las, sprawił, że wszystkie włosy stanęły mi na głowie, a i tak już po dłuższej walce wystawały w każdą możliwą stronę.

  Spojrzeliśmy tam, gdzie rozległ się ten głos, gdy na chwilę przystanęliśmy na gałęziach drzew. Zaraz zobaczyliśmy tytana trzymającego w swojej łapie jakąś dziewczynę, która widocznie odłączyła się od grup, które zostały na skraju lasu. Wryło mnie w korę. Znowu ten sam, powtarzający się widok. W walce uczestniczyły dwa najlepsze oddziały Korpusu Zwiadowczego, a i tak tytani byli na tyle sprytni, by kogoś dopaść? Szybko odwróciłam głowę, by nie musieć oglądać kolejnej strugi krwi wylanej na ziemię.

  Podczas gdy ja stałam przerażona, zagłębiona w swoich czarnych myślach, ktoś inny wykazał się trzeźwością umysłu. To by zaledwie błysk, łopot skrzydeł wolności na pelerynie i tytan był pozbawiony dłoni, a kobieta cała, zdrowa i jedynie roztrzęsiona. Levi nie miał żadnych zawahań, on po prostu parł do przodu i wystarczyło mrugnięcie okiem, by kolejne monstrum padło martwe wśród chmury pary.

  - Kurwa, już nie mam siły... - wydyszał Connie tuż przy moim uchu. - Za dużo ich. Skąd te cholery się biorą, spod ziemi wyłażą?

  - Może reszta korpusu sobie nie radzi na obrzeżach. - Głos Mikasy dobiegł nas z góry, gdzie obserwowała sytuacje i widocznie wychwyciła wśród tego chaosu słowa Springera.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz