Rozdział 26

2.3K 208 182
                                    

                              Everything has a story, including you.


  Widziałam monstra, które zaczęły rozglądać się za swoim niedoszłym posiłkiem, który nagle zniknął im z pola widzenia, a przecież był tuż pod nimi. Widziałam ciemne, ciężkie niebo nad sobą, które coraz bardziej się ode mnie oddalało, chociaż czułam, jakby to trwało wieki. Mój osprzęt, który gdzieś wisiał bezwładnie, mieszanina linek, rurek, połączeń. Włosy wirujące wokół mojej głowy, zielony płaszcz, dłonie rozpaczliwie łapiące powietrze.

  Siła uderzenia wypchnęła powietrze z moich płuc, zgniotła mnie od środka. Z takim impetem uderzyłam w ziemię, że natychmiast się od niej odbiłam. Cały sprzęt rozsypał się dookoła mnie, kompletnie zniszczony. Tytani, bezmyślnie krążący wokół, wprawiali grunt w drżenie, więc byłam swobodnie przerzucana jak szmaciana lalka. Chciałam, żeby jakaś przypadkowa stopa mnie przygniotła i w jednej sekundzie zabiła. Żebym dłużej nie cierpiała.

  Przekoziołkowałam ostatni raz i wzbiłam się w górę. Wzbiłam i nie opadałam.

  Otworzyłam zaciśnięte ze strachu powieki. Zobaczyłam tuż przed sobą naszywkę ze skrzydłami wolności. Poczułam ramiona trzymające mnie mocno. Uczepiłam się kurczowo jego kurtki. Czyli znów stało się to, co ostatnio działo się cały czas. Znów nade mną czuwał, znów był obok. Byłam jednocześnie tak szczęśliwa i tak podminowana, że nawet nie wiedziałam, kiedy słowa zaczęły wydobywać się z moich ust, najpierw nieśmiało, ale po jakimś czasie zamieniły się w krzyk.

   - Przepraszam.

  - To jest ostatni raz. - Nigdy bym nie pomyślała, że ten zimny ton głosu może mnie kiedykolwiek ucieszyć. Ale tak, cholernie mnie ucieszyło jego brzmienie tuż nad moich uchem.

  - Przepraszam! Naprawdę! Przysięgam! - Oparłam się o jego klatkę piersiową, zaciskając z całej siły pięści na brązowym materiale. - Od dzisiaj... będzie inaczej. - Poły jego płaszcza otulały mnie, tworzyły mi schronienie. - Już nie będę chciała się zabić... Będę rozsądna... Będę bardziej uważać!  - Łzy cisnęły mi się w kącikach oczu, serce biło mocno, jakby chciało wyskoczyć z mojej piersi i zbliżyć się do niego. Gdybym mogła, wyrwałabym je sobie i podała mu na złotej tacy, bo już sama nie wiedziałam, jakbym mogła mu się odwdzięczyć. Był przy mnie za każdym jebanym razem, a ja nie potrafiłam się przysłużyć ludzkości ani trochę. Nie umiałam się na to zdobyć. - Nie będę sprawiać ci kłopotów... Tylko proszę... - Chciałam spojrzeć na jego twarz, ale jednocześnie się bałam. Tchórzliwie kryłam się w jego ramionach, gdy przecinaliśmy powietrze. Chwytałam się go, tak jak bardzo chciałam chwycić się życia. - Zabierz nas stąd! Zabierz nas wszystkich całych i zdrowych!

  -Uspokój się, idiotko... - westchnął. Wylądowaliśmy na ziemi podskakując lekko. Levi bardzo ostrożnie postawił mnie na ziemi, by jeszcze bardziej mnie nie uszkodzić, ale i tak nogi się pode mną ugięły. Wypuścił mnie ze swoich rąk. Pierwsze promienie słońca przebiły się przez gęste chmury, rażąc mnie swoją intensywnością.

  Spojrzałam na jego twarz, spodziewając się gniewnych oczu, ciskających we mnie gromy. Tymczasem zobaczyłam dobrze mi znany, obojętny wyraz twarzy. Albo nie obojętny. Może zrezygnowany. Levi zamknął oczy i westchnął po raz kolejny. Wyciągnął zza paska wyrzutnię rac, załadował i skierował w niebo. Powietrze przecięła niebieska wstęga.

  - Wycofujemy się - powiedział i poprowadził mnie do swojego wierzchowca.

  Levi nie obejmował mnie mocno, ale stanowczo. Na pewno miałam zgruchotane żebra, czułam to przy każdym oddechu. Byłam też mocno poobcierana w niektórych miejscach. Dlatego kapitan starał się mnie nie zranić jeszcze bardziej, ale również nie wypuszczał mnie z rąk. Pewnie bał się, że ucieknę i znów zrobię coś głupiego. Oczywiście nie miałam na to szans bez sprzętu do manewru.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz