Rozdział 44

1.5K 134 106
                                    

  


  Przeczuwałam to. Wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak. Ale wypierałam to ze swojej głowy.

  Nie wiedziałam, że obraz zielonookiego, brodatego bruneta w okularach, może być obrazem mojego ojca. 

  Pamiętałam też błysk niesamowicie jasnych, błękitnych oczu i białych włosów.

  Dlaczego moja pamięć była tak bardzo wybiórcza, że zapomniałam o całej swojej rodzinie, miłości, uczuciach i tego, że byłam...

  Bo przecież odcięty palec nie odrasta od tak. Głębokie blizny nie zasklepiają się w kilka godzin. Ugryzienie przez tytana nie znika w noc, a połamane żebra nie zrastają się w przeciągu wyprawy. Ale nie wierzyłam, nie chciałam w to uwierzyć. Myślałam, że po prostu tracę rozum. 

  Pamiętam moje pierwsze badania u Hanji, jak mówiła mi, że brak menstruacji to nie jest normalna sprawa, że nie będę mogła mieć dzieci, że moje ciało jest mocno wyeksploatowane jak na mój młody wiek. A jednocześnie zadziwiała ją wysoka odporność na ból i to, że po treningach nie miałam nawet jednego siniaka czy zadrapania.

  Nic wtedy nie mówiłam. Nie wiedziałam, czy to wszystko, co wtedy wymieniła, miało dla mnie znaczenie, czy było pozytywne czy negatywne.


  Byłam zainteresowana Erenem, bo szukałam podświadomie podobieństwa między nami.

  Uciekałam od ludzi i byłam nerwowa, bo bałam się, że dogrzebią się do czegoś. Odkryją może prawdziwą mnie, z której nie zdawałam sobie przecież sprawy. Cały czas wszystkich podejrzewałam o złe intencje, a w każdym spojrzeniu doszukiwałam się wrogiego nastawienia, bo może ktoś stwierdzi, że jestem niebezpieczna dla otoczenia. Może ktoś zamknie mnie w ciemnym pomieszczeniu na zawsze i zostawi.

  Miałam paranoję.

  A to wszystko tłumiłam, zakopywałam pod warstwą złości, warknięć, agresji, pretensji i otępienia.


  Instynkt szalał, nie było miejsca na logiczne myślenie, było tylko podświadome działanie. Gdy minęłam naszych towarzyszy, nie zatrzymałam się nawet na sekundę. Kilku z nich spojrzałam wprost w oczy i pobiegłam dalej, w stronę murów. Wszyscy musieliśmy się stąd wydostać. To była tylko moja wina, że tu trafiliśmy, nikogo innego. Wszystko z mojego, cholernego, powodu.

  Nie wiedziałam, jak to jest możliwe, ale byłam obydwoma ciałami jednocześnie. Byłam ich obydwu świadoma. A jednocześnie nie byłam świadoma niczego, jakby mój umysł był gdzie indziej. Jakbym śniła, tak, to było jak sen, gdy jednocześnie śnisz, a przecież wiesz, że leżysz w swoim łóżku.

    Ja tego wszystkiego nie chciałam. Nie chciałam.

  Zeżarłam własnego dziadka. Dlaczego postawił akurat mnie na czele swojej rodziny? Dlaczego to mnie postanowił ofiarować moc, a nie Leifowi? 

  Leif by lepiej to wykorzystał. Leif by sobie poradził. Może on by ich wszystkich uratował, może by ich przeprowadził za mury. Dałby tylu ludziom lepszy dom, lepsze życiem. Tymczasem ja...

  Byłam potworem, a stałam się Zwiadowcą. Żałosna garstka żołnierzy, a liczyli się dla mnie bardziej, niż moja rodzina.


  Mury, mury, musimy dotrzeć do murów.


  Równina, rozciągająca się przede mną, wiatr w moich włosach, obrazy o krawędzi tak ostrej, jak broń moich towarzyszy. Czy ostrze wolności opadnie na mnie i zakończy moją egzystencję? Czy dadzą mi się uratować?

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz