Rozdział 5

4.1K 347 167
                                    

                                      Feel like I'm changing


  - Zamiast się tak rozgadywać to może zaczniecie w końcu zwracać uwagę na wroga? Zaraz was prześcignę w wyniku! - Troy przemknął obok nas jak jastrząb. Martha i ja tylko się zaśmiałyśmy i rozdzieliłyśmy się, by wśród drzew szukać nowych przeciwników.

  Poruszanie się sprzętem do trójwymiarowego manewru to uczucie, którego nie da się opisać w kilku słowach, więc nawet nie próbuję. Wolność, jaką odczuwałam w powietrzu, była nie do porównania z niczym innym, była oderwaniem od rzeczywistości, była w tym momencie wszystkim.

  W końcu nadszedł upragniony trening w terenie. Ostrzami posługiwałam się całkiem nieźle, więc z niecierpliwością czekałam na pierwszego przeciwnika. Skupiłam się na okolicy. Gdzieś w tle śmigali inni kadeci. Byli na tyle daleko, że swobodnie mogłam się rozpędzić. Mknęłam przez las, zgrabnie omijając wszystkie drzewa i ich rozłożyste gałęzie.

  Jest! Pięć metrów przede mną powstał pięciometrowy tytan. Dodałam gazu i naszykowałam ostrza, które błysnęły w świetle dnia. Puściłam liny, wzięłam zamach...

   - Ha! Ofiaro, jesteś wolna jak żółw! - Przede mną mignęła mi znajoma ruda czupryna.

  - Will, ty sku... - Zmięłam w ustach przekleństwo. Natychmiast ruszyłam jego śladem. Dookoła słyszałam radosne okrzyki kolejnych osób, które wycinały karki drewnianym tytanom. Ja nie miałam jeszcze ani jednego na koncie.

  Nagle przede mną wyrósł nowy tytan. Zdezorientowana, wyminęłam go, niemal zahaczając o jego głowę i zawróciłam, wbijając mu się w plecy. Aż zakrzyknęłam w geście triumfu, gdy wyryłam mu piękną dolinę w karku.

  Kątem oka zobaczyłam Willa i znów zaczęłam go gonić. Kilka metrów od nas, na prawo, pojawił się ogromny tytan, mierzył na oko piętnaście metrów. Oboje jednocześnie ruszyliśmy na niego, ale wiedziałam, że to mi się uda. Zagrodziłam rudzielcowi drogę jedną z moich lin i wybiłam się, by w jednym doskoku znaleźć się przy atrapie tytana i znów go wzorowo załatwić. Odwróciłam się, by zaśmiać się w twarz chłopakowi, który warknął z frustracji.

  - Ofiaro... jesteś wolny jak żółw! - Zakpiłam i nie czekając na jego reakcję zniknęłam w głębi lasu.

  - Czy mam wam nakopać do tych tyłków, żebyście się wzięli za robotę?! Nie jesteście tutaj by sobie polatać!!! - wrzeszczał Shadis, który to wyłaniał się, to chował wśród drzew. Nigdy nie było wiadomo, czy zaraz nie zawiśnie nad twoim uchem, by skutecznie pozbawić cię w nim słuchu.

  Jak najprędzej oddaliłam się od niego, by na spokojnie kontynuować trening. Nie lubiłam, gdy ktoś patrzył mi na ręce. Wydawało mi się, że wtedy nic nie umiem i gorzej mi idzie. A wciąż czułam się obserwowana. Nie mogłam zobaczyć nikogo wokół siebie, czasami tylko krzyżowałam swoje drogi z innymi osobami z korpusu. Ale to nie był nikt z nich, to nie ich oczy kierowały się w moją stronę.

  Tego dnia pozbawiłam karków jeszcze kilka pomniejszych atrap. Nie było to nic nadzwyczajnego. Martha i chłopaki poradzili sobie lepiej, a gdy zebraliśmy się w punkcie zbiórki, na nasłonecznionej polanie, nie mogli przestać się przekrzykiwać, ilu dzisiaj tytanów położyli. Wolałam się nie dołączać do tej dyskusji, bo chyba nie miałam się czym pochwalić. Zresztą przechwalanie się w tej sytuacji i tak nie miało sensu. Prawdziwa wyprawa zweryfikuje nasze umiejętności. Dlatego opuściłam ramiona, schowałam ostrza i ruszyłam w stronę cienia, by odpocząć tam chwilę. Straciłam czujność i zderzyłam się z kimś.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz