Rozdział 10

3K 249 53
                                    

            All the courage in the world cannot alter fact.


   Widziałam tylko tumany kurzu przed sobą. Z całej eskapady zrobił się jeden wielki chaos, z którego co jakiś czas wystawała to czyjaś ręka, to ostrze, to koński łeb.

   - Musicie iść naprzód i sprawdzać drogę powrotną. Ja zobaczę, jaka jest u nich sytuacja. Nie wdawajcie się w walkę! - Zanim zdążyliśmy zaprotestować, Levi wbiegł prosto w ten bałagan. Patrzyłam na to jednocześnie z niedowierzaniem i podziwem.

   - Nie ma czasu na zastanawianie się - powiedział do mnie Connie i zawrócił wierzchowca. - Jazda!

   Ruszyłam za nim, omijając to całe pobojowisko. Starałam się wyrzucić z głowy krzyki i wołania o pomoc. Wszystkie te głosy stały się dla mnie anonimowe. Odcięłam się od tego. Zamknęłam umysł.

  Skierowaliśmy się prosto na południe, by wyglądać dalszych niebezpieczeństw na horyzoncie. Pognałam naprzód najszybciej jak mogłam, zostawiając to wszystko za sobą. Mój nowy towarzysz zaczął za mną krzyczeć, bym trochę zwolniła. Nie słuchałam go. Szybciej, szybciej! Byle dalej...

   Nierozważność nie popłaca.

   Z prawej strony runęło na nas olbrzymie cielsko, które wzbiło nas w powietrze i sprawiło, że wypadliśmy z siodeł. Mój świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i gdzieś z boku ujrzałam Conniego upadającego na plecy. Spadając, zaryłam łokciami o podłoże, ziemia prysnęła mi w twarz. Upadek pozbawił mnie powietrza w płucach, ale postarałam się błyskawicznie wstać i chwiejnym krokiem przeszłam kilka metrów. Przede mną leżał na oko dziesięciometrowy tytan i patrzył na mnie. Jego kark był wykręcony i nie mógł się jeszcze poruszać, ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu.

   - Connie?! - krzyknęłam, żeby sprawdzić, czy żyje.

   - Tu jestem! - Pomachał mi z odległości kilkunastu metrów. - Co tak stoisz, uciekaj stamtąd! - wrzasnął i wystrzelił czerwoną flarę.

   Przez chwilę nie mogłam ruszyć się z miejsca, oglądając swoje odbicie w pełnych żądzy krwi oczach potwora. Gdy jednak poruszył ręką, natychmiast odwróciłam się i pobiegłam do swojego wierzchowca, który zdążył już się pozbierać. Miał liczne zadrapania na boku, ale wydawał się być cały. Wskoczyłam na niego i zauważyłam, że ugiął się pod moim ciężarem. Był już wyraźnie zmęczony, ale wysilił się i zmusił do galopu. Obróciłam się, by sprawdzić, czy Connie poszedł w moje ślady. Również już siedział na swoim koniu, a do niego zbliżała się dwójka zwiadowców. Stwierdziłam, że ich troje powinno sobie jakoś poradzić, a ja tymczasem pobiegnę dalej, by sprawdzić drogę. Musiałam wykonać swoje zadanie do końca. Nie wyglądało na to, by jakiś oddział był jeszcze przede mną.

   Po jakimś czasie znalazłam się sama. Nie wiedziałam dokładnie, co dzieje się za mną, jaka walka się tam toczy. Miałam tylko nadzieję, że wyprawa prze naprzód, bo formacja zaczęła wracać do swojego pierwotnego kształtu, małe sylwetki rozchodziły się na boki, znów kierując się systemem szybkiego powiadamiania o obecności tytanów. A ja byłam sama i musiałam sobie z tym jakoś radzić. Z duszą na ramieniu przemierzałam równinę. Zwolniłam trochę, by dać odpocząć mojemu koniowi. Mury przede mną stawały się coraz większe. Wciąż jednak były bardzo daleko. Oddaliliśmy się dość mocno od bezpiecznych bram. Powrót miał zająć nam jeszcze sporo czasu. Gdy dotarłam do pierwszych drzew na granic pól, zobaczyłam, co się stało z tamtymi dwoma oddziałami, które mijałam na samym początku.

   Krwawe strzępy były przylepione do pni, martwe konie leżały odrzucone daleko. Jeden błąkał się, nie wiedząc co ze sobą zrobić, więc zgarnęłam go. Był trochę zdezorientowany, ale dał mi się poprowadzić.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz