Rozdział 19

3K 213 68
                                    

                                So I fight no matter what, I win no matter what.


  Rano po śniadaniu zostaliśmy zaalarmowani o zbliżaniu się kogoś. Grupa ludzi zmierzała w stronę doliny, ale jeszcze nie wiedzieliśmy, czy to przyjaciel, czy wróg. Otrzymaliśmy rozkaz by natychmiast zaopatrzyć się w sprzęt i czekać w gotowości na resztę decyzji.

  Po jakimś czasie pewnym niepewności okazało się, że to ludzie z naszego korpusu. Wszyscy wysypali się na teren przed budynkiem, z niecierpliwością wyglądając na nieznanych przybyszów.

  Napięcie było tak wielkie, że nikt się nie odzywał. Czyżby to miały być wspierające nas oddziały? W końcu? Ale informacja mówiła o małej grupie, więc jak to się miało do wsparcia?

  W końcu na wzgórzu pojawił się mały oddział. Im bardziej się zbliżali, tym więcej szczegółów widzieliśmy. Zielone peleryny powiewające w pędzie nie pozostawiały wątpliwości, że to Zwiadowcy. Nie mieli ze sobą żadnych wozów, dodatkowych koni, niewiele bagażu. Gdy byli już blisko, jadąc już prawie po równym terenie, zobaczyłam wśród nich Aidana. Jego czarne włosy były rozwiane, a jego wzrok zwiastował złe wieści. Grupa wyhamowała przed nami w tumanach kurzu i dźwiękach wydawanych przez zmordowane konie. Aidan wyszedł lekko na przód, popatrzył po nas wszystkich i zobaczyłam, jak wyraz jego twarzy na chwilę, krótką chwilę się zmienia. 

  - Żandarmeria przeszukuje tereny wokół was. Niedługo tu będą. - Powiedział głośno i wyraźnie, tak, by wszyscy słyszeli. Ale chyba do nikogo nie doszło to od razu. - Wszyscy musicie uciekać.


   Z początku zapanował chaos i panika, ale po chwili wszyscy zostaliśmy zebrani i doprowadzeni do porządku przez naszych dowódców.

   Wieści przywiezione przez nowo przybyły oddział nie były dobre. Żandarmeria bardzo intensywnie szukała Erena. Przeszukiwali tereny metr po metrze, korzystając z nowych i starych map, więc prawdopodobnie wiedzieli również o istnieniu naszego budynku.

   - Są jakąś godzinę, półtorej drogi stąd - powiedział Aidan. - Wysłali mnóstwo oddziałów, tak by was otoczyć z każdej strony. Dosłownie nie ma gdzie uciec w obrębie murów. Erwin powiedział, że nie da rady na razie do was dołączyć razem z ludźmi, ponieważ są obserwowani, a właściwie to uwięzieni. Dopiero gdy Żandarmeria znów wycofa się do stolicy, możliwe jest, by wyruszyli.

   - W takim razie gdzie mamy iść? - Hanji tupnęła nogą, a Moblit złapał ją za ramię i zaczął uspokajać. - Cholerna Żandarmeria! - Klęła na czym świat stoi, wymachując rękami.

   Popatrzyłam po ludziach, widząc ich skonsternowanie. Spojrzałam na Levi'a ale jak zwykle jego twarz nie wyrażała niczego.

  - Ile mamy czasu, godzinę, tak? - zapytałam Aidana.

  - Może.

  Skinęłam głową, wiedząc już, co robić. Chwyciłam za rękojeści. Zamontował ostrza i wyjęłam je z pokrowców. Przeszłam obok oddziałów i udałam się w stronę wzgórza. Dalej były drzewa, w których bardzo łatwo się było ukryć. Wystarczyło mi dwadzieścia minut, by się tam znaleźć i zaczaić. Mocniej zacisnęłam dłonie na rękojeściach.

   Poczułam za sobą ruch, z prawej strony. W ostatniej chwili sparowałam cios, który z dużą siłą uderzył we mnie, rezonując aż do mojego ramienia.

   - Co ty. Kurwa. Robisz? - Levi wysyczał to z taką nienawiścią, że gdybym nie była pod wpływem adrenaliny, natychmiast bym uciekła. Napierał na mnie mocno, zmuszając mnie do powolnego wycofywania się. W starciu z jego siłą prawdopodobnie nie miałam szans, ale nie zamierzałam też ustępować. Zaparłam się stopami w ziemię.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz