Rozdział 28

2.5K 196 165
                                    

                                     lost in the cosmos


  Po raz kolejny tego dnia ktoś zapukał do moich drzwi. Był już późny wieczór i ten ktoś miał naprawdę szczęście, że jeszcze nie spałam. Siedziałam owinięta kocem przy małej, ledwo co palącej się lampce i czytałam jakąś książkę o dawnych religiach. Niestety, nie mogłam się specjalnie na niej skupić. Przez moją głowę przebiegały różne myśli.

   Właśnie wtedy mi przerwano. Zrzuciłam koc z ramion i bosymi stopami dotknęłam zimnej podłogi. Aż się wzdrygnęłam. Miałam na sobie tylko lekkie materiałowe spodnie, nie sięgające mi nawet do kostek i cienką bluzę. Powinnam w końcu wybrać się do miasta na zakupy po nowe ubrania, ale jakoś mnie do tego nie ciągnęło. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że odkąd byłam w Korpusie, nie miałam nawet czasu pomyśleć o sprawach, którymi zajmowałam się do tej pory. Wizytę u moich dawno nie widzianych podopiecznych dopisałam sobie do krótkiej listy rzeczy, które muszę w najbliższym czasie zrobić. Tym razem, na sam przód, wybiła się pozycja z podejściem do drzwi i otworzeniu nieproszonemu gościowi.

  - Miina Ande. Kapitan Levi prosi cię do siebie.

  ,,Kapitan Levi". A jakieś nazwisko? Coś więcej? Każdy tak o nim mówił. Nigdy się nie zastanawiałam, jak naprawdę nazywa się ten mężczyzna. Spojrzałam spod wpółprzymkniętych powiek na chłopaka, który stał przede mną. To on był posłańcem kapitana i nachodził mnie już dzisiaj dwa razy.

  - A czego on znowu chce? - zapytałam niezbyt grzecznie. - Już trzeci raz dzisiaj zawracacie mi dupę. Oddałam raport, a teraz jest późno. Jutro każdy z nas musi powrócić do swoich obowiązków.

  Twarz chłopaka kryła się w cieniu, ale i tak widziałam, że patrzył na mnie z rozdrażnieniem.

  - Jak kapitan prosi, to trzeba iść - odparł sucho.

  - Prosi? - Dalej mu dokuczałam.

  - To jest rozkaz, masz do niego natychmiast iść i bez gadania - syknął.

  - Jeśli próbujesz kogoś udawać, to niezbyt ci to wychodzi - odpowiedziałam z przekąsem i ruchem głowy dałam mu do zrozumienia, żeby zszedł mi z oczu.

  Próbowałam tym wszystkim zamaskować swoje zdenerwowanie. No bo dlaczego Levi o tak późnej porze mnie do siebie wzywa? O co może chodzić? Nie odzywaliśmy się do siebie od wyprawy. Nagłe znalezienie się z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu nie napawało mnie optymizmem.

  Wsunęłam na stopy miękkie buty, żeby nie musieć popylać przez zimne korytarze na bosaka i z bijącym serce udałam się na wyższe piętro, by stanąć oko w oko z wilkiem w ludzkiej skórze.



  Po kilku chwilach wahania zapukałam mocno w drewniane drzwi. Gdy usłyszałam krótkie i stanowcze ,,Wejść.", przekroczyłam próg pokoju Levi'a.

  Byłam w nim po raz pierwszy. Pomieszczenie było połączone z gabinetem, a właściwie po prostu była to sypialnia, w której stało biurko. Znajdowało się pod oknem, a obok było łóżko, idealnie pościelone, bez ani jednej zmarszczki. Na parapecie świeciła lampa, roztaczając wokół migotliwy blask. Po lewej stał regał, niezbyt wypełniony - kilka samotnych książek stało w równiutkim rządku - a zaraz przy nim znajdował się fotel. W rogu dostrzegłam kolejne drzwi. Czyżby prywatna łazienka kapitana? Tacy to mają dobrze...

  Plecami do mnie stał Levi, sączący - prawdopodobnie herbatę - z białej, porcelanowej filiżanki. Zawsze trzymał ją jakoś dziwnie, tak głupio, jakby nie umiał jej używać, nie za ucho, jak normalni ludzie, tylko za krawędzie. A skąd wiedziałam, że pił akurat herbatę? Bo zawsze pił herbatę. Miałam wrażenie, że ten człowiek żywi się herbatą. Nie je, nie śpi i jest idealny w każdym calu. Tak jakby nie był człowiekiem, tylko jakąś istotą zza światów. Ciekawe czemu tę istotę obchodziła akurat moja przyziemna osoba?

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz