lost in the cosmos
Po raz kolejny tego dnia ktoś zapukał do moich drzwi. Był już późny wieczór i ten ktoś miał naprawdę szczęście, że jeszcze nie spałam. Siedziałam owinięta kocem przy małej, ledwo co palącej się lampce i czytałam jakąś książkę o dawnych religiach. Niestety, nie mogłam się specjalnie na niej skupić. Przez moją głowę przebiegały różne myśli.
Właśnie wtedy mi przerwano. Zrzuciłam koc z ramion i bosymi stopami dotknęłam zimnej podłogi. Aż się wzdrygnęłam. Miałam na sobie tylko lekkie materiałowe spodnie, nie sięgające mi nawet do kostek i cienką bluzę. Powinnam w końcu wybrać się do miasta na zakupy po nowe ubrania, ale jakoś mnie do tego nie ciągnęło. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że odkąd byłam w Korpusie, nie miałam nawet czasu pomyśleć o sprawach, którymi zajmowałam się do tej pory. Wizytę u moich dawno nie widzianych podopiecznych dopisałam sobie do krótkiej listy rzeczy, które muszę w najbliższym czasie zrobić. Tym razem, na sam przód, wybiła się pozycja z podejściem do drzwi i otworzeniu nieproszonemu gościowi.
- Miina Ande. Kapitan Levi prosi cię do siebie.
,,Kapitan Levi". A jakieś nazwisko? Coś więcej? Każdy tak o nim mówił. Nigdy się nie zastanawiałam, jak naprawdę nazywa się ten mężczyzna. Spojrzałam spod wpółprzymkniętych powiek na chłopaka, który stał przede mną. To on był posłańcem kapitana i nachodził mnie już dzisiaj dwa razy.
- A czego on znowu chce? - zapytałam niezbyt grzecznie. - Już trzeci raz dzisiaj zawracacie mi dupę. Oddałam raport, a teraz jest późno. Jutro każdy z nas musi powrócić do swoich obowiązków.
Twarz chłopaka kryła się w cieniu, ale i tak widziałam, że patrzył na mnie z rozdrażnieniem.
- Jak kapitan prosi, to trzeba iść - odparł sucho.
- Prosi? - Dalej mu dokuczałam.
- To jest rozkaz, masz do niego natychmiast iść i bez gadania - syknął.
- Jeśli próbujesz kogoś udawać, to niezbyt ci to wychodzi - odpowiedziałam z przekąsem i ruchem głowy dałam mu do zrozumienia, żeby zszedł mi z oczu.
Próbowałam tym wszystkim zamaskować swoje zdenerwowanie. No bo dlaczego Levi o tak późnej porze mnie do siebie wzywa? O co może chodzić? Nie odzywaliśmy się do siebie od wyprawy. Nagłe znalezienie się z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu nie napawało mnie optymizmem.
Wsunęłam na stopy miękkie buty, żeby nie musieć popylać przez zimne korytarze na bosaka i z bijącym serce udałam się na wyższe piętro, by stanąć oko w oko z wilkiem w ludzkiej skórze.
Po kilku chwilach wahania zapukałam mocno w drewniane drzwi. Gdy usłyszałam krótkie i stanowcze ,,Wejść.", przekroczyłam próg pokoju Levi'a.
Byłam w nim po raz pierwszy. Pomieszczenie było połączone z gabinetem, a właściwie po prostu była to sypialnia, w której stało biurko. Znajdowało się pod oknem, a obok było łóżko, idealnie pościelone, bez ani jednej zmarszczki. Na parapecie świeciła lampa, roztaczając wokół migotliwy blask. Po lewej stał regał, niezbyt wypełniony - kilka samotnych książek stało w równiutkim rządku - a zaraz przy nim znajdował się fotel. W rogu dostrzegłam kolejne drzwi. Czyżby prywatna łazienka kapitana? Tacy to mają dobrze...
Plecami do mnie stał Levi, sączący - prawdopodobnie herbatę - z białej, porcelanowej filiżanki. Zawsze trzymał ją jakoś dziwnie, tak głupio, jakby nie umiał jej używać, nie za ucho, jak normalni ludzie, tylko za krawędzie. A skąd wiedziałam, że pił akurat herbatę? Bo zawsze pił herbatę. Miałam wrażenie, że ten człowiek żywi się herbatą. Nie je, nie śpi i jest idealny w każdym calu. Tak jakby nie był człowiekiem, tylko jakąś istotą zza światów. Ciekawe czemu tę istotę obchodziła akurat moja przyziemna osoba?
CZYTASZ
Turn to dust || SnK || Levi
FanfictionPrzymusowo wrzucona w świat Zwiadowców, po wielu zawirowaniach i próbach aklimatyzacji, stara się za wszelką cenę udowodnić, że zasługuje na bycie jednym z nich. Jednak zdobywanie zaufania, gdy ma się burzliwą przeszłość nie jest takie łatwe... Na...