Don't try to keep your hands clean
Wiedziałem od samego początku, ale nikt mi tak do końca nie wierzył.
Siała zniszczenie i niepokój gdziekolwiek stanęła jej noga, aż w końcu - stała przed nami wszystkimi w całej okazałości - w swojej prawdziwej postaci.
Górowała nad gruzami, sięgając szczytów niektórych drzew. Zęby nie mieściły jej się w paszczy, a pazury były niczym ostrza naszych broni. Prawdziwe monstrum stworzone do zabijania. Miałem tylko jedną myśl w głowie - rozszarpać ją na strzępy.
Byłem lekko otumaniony tym, że masa ziemi zwaliła nam się na głowę i paradoksalnie tylko ciało Miiny w tytaniej formie uratowało nas przed przygnieceniem, ale momentalnie chwyciłem rękojeści ostrzy i szykowałem się, by wystrzelić haki. Całkowicie straciłem obiektywny ogląd sytuacji i później na pewno ze wstydem bym to wspominał, że rzuciłem się na zagrożenie, nawet nie upewniając się, czy inni są cali.
- Levi! - Głos Hanji przy moim uchu przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałem w jej stronę - podtrzymywała się na ramieniu Moblita, który próbował ją powstrzymać, ale ona wyrywała się z całych sił, chociaż jeszcze była lekko przyćmiona działaniem trucizny - ludzie podziemia zatruli nasza wodę do picia, dlatego niektórzy z naszych oddziałów byli nieprzytomni. - Zabraniam ci, rozumiesz?! Nie możesz jej zabić!
- Nie masz pojęcia, o co właśnie prosisz - warknąłem, cały trzęsący się od adrenaliny, która zaczynała coraz bardziej we mnie wzbierać.
- Ona nam jest potrzebna! A na razie nic nie robi, spójrz!
Faktycznie, Miina nie atakowała. Wydawała się wręcz... Skołowana. Rozglądała się nerwowo, jakby czegoś szukała, ale pył i kurz wzbite w powietrze kryły nas przed jej oczami.
- Musimy dowiedzieć się, kto z naszych żyje i wyprowadzić stąd wszystkich. - Zoe wyrzucała z siebie słowa tak jak zawsze - czyli szybko i tak, wiedziałem, że ma rację, ale górująca nad nami sylwetka nie dawała mi spokoju. Zacisnąłem zęby, by jakoś się powstrzymać, ale poczucie gniewu, nienawiści i żądzy, której już bardzo dawno nie czułem, cały czas we mnie rosło.
Spojrzałem po pobojowisku. Kolejne sylwetki zaczynały się wyłaniać z tumanów, widziałem zielone peleryny naszych żołnierzy, ale widziałem też ciała całe we krwi - choć jakimś cudem, na razie nie zauważyłem wśród nich ciał zwiadowców.
Tunele były zasypane, więc chociaż tyle o ile mieliśmy problem z tubylcami z głowy - nie mieli szans się wydostać, przynajmniej przez najbliższy czas.
Nadal nie mogłem uwierzyć, jak dobrze cała intryga była przez nich zaplanowana, a jak cały nasz Korpus został omamiony zaledwie przez kilka osób.
W tle tego wszystkie czułem ciężkie kroki tytana, słyszałem okrzyki Hanji wydającej rozkazy i okrzyki bólu kolejnych osób budzących się ze snu. A ja wydawałem się nadal z tego snu nie obudzić, choć przecież nie spałem przez tyle dni. A może spałem? Czasem już nie wiedziałem, co było snem, a co jawą. Miałem w głębi serca nadzieję, że to wszystko tylko zły koszmar. Tak naprawdę nigdy nie chciałem, by się okazało, że Ande...
Grzmot. Jeden po drugim. I jeszcze trzeci. Tuż obok nas. Ostatni poprzedzał krzyk Joakima, którego spostrzegłem, gdy leżał na stercie jakiegoś domowego chłamu. Z głowy lała mu się krew. Nawet nie zdążyłem zareagować, gdy wyciągnął w powietrze dłoń ze strzykawką i wbił sobie ją w udo.
Trzech tytanów otoczyło nas ze wszystkich stron, ale znów nie dane mi było zaatakować. Cała trójka będąca niemal wzrostu tytana Ande pobiegła prosto w jej stronę. Moim pierwszym odruchem było krzyknąć do niej i ją ostrzec. Stała do nich akurat tyłem, nadal chyba nie mogąc zdecydować się, czy uciekać, czy nas wszystkich zabić.
CZYTASZ
Turn to dust || SnK || Levi
FanfictionPrzymusowo wrzucona w świat Zwiadowców, po wielu zawirowaniach i próbach aklimatyzacji, stara się za wszelką cenę udowodnić, że zasługuje na bycie jednym z nich. Jednak zdobywanie zaufania, gdy ma się burzliwą przeszłość nie jest takie łatwe... Na...