Rozdział 51

1.6K 153 91
                                    

                  I met a person in this world that was worth risking everything


  Doskonale znałam głos, który mnie nawoływał, jak również doskonale wiedziałam, że nie chcę wyjść na zewnątrz.

  Uderzenie niczym piorun pobudziło mój układ nerwowy, ale tak bardzo nie chciałam znowu do tego wszystkiego wracać. Granice czasu i miejsca zacierały się, a ja po prostu trwałam, w niczym nie zmąconej egzystencji.

  Ale doskonale wiedziałam, że takim sposobem mogę umrzeć. Zatracić się i wydać na siebie wyrok. Przecież nikt by się nie zawahał podnieść na mnie ręki. Dziwne, że tyle wytrwałam w tym stanie, że zostawili mnie w spokoju na tak długo.

  Dlatego z chwilą, gdy wypowiedział moje imię wiedziałam, że to już się skończyło. Że trzeba stawić czoła światu, do którego wciąż należałam. Niech się dzieje co chce, byle tylko coś się działo. Trzeba było w końcu podjąć jakąś decyzję, a nie od niej uciekać i myśleć ,,że jakoś to będzie". Nie będzie.

  Patrzyłam na niego i znów wypowiadałam jego imię. Tak jak kiedyś, normalnie, bez żadnych naleciałości. Po prostu go zobaczyłam i się z nim przywitałam. Naturalnie.

  Podał mi dłoń i pomógł wydostać się z tytaniego ciała. Jego dłoń była bardzo zimna, ale nie chciałam jej puścić. Nogi się pode mną ugięły, dawno nie używane, zesztywniałe. Osunęłam się na gorące, tytanie ciało, ale Levi szybko mnie podciągnął i podtrzymał.

  - Nie mogę iść - powiedziałam, czując, jak bardzo słaba jestem. Sekundę później zauważyłam, że z mojego ubrania zostały strzępy, które prawie mnie nie zakrywały. - Jestem... - Próbowałam się pokracznie zakryć jedną dłonią, co niezbyt mi wyszło.

  - Wiem. Pomogę ci. - Złapał za moje nadgarstki i położył je na swoim karku po czym wziął mnie na ręce i bardzo ostrożnie zaczął schodzić na ziemię. Dziękowałam w duchu, że jest już ciemno i nie było mnie za bardzo widać.

  Ciekawe i w sumie śmieszne było to, że w takiej chwili martwiłam się, czy nie widać mi kawałka wychudzonego pośladka, a nie tym, jaką karę poniosę w konsekwencji swoich czynów.

  Gdy postawił mnie już na pewnym gruncie, okrył mnie swoją peleryną, którą podniósł z ziemi. Owinęłam się nią jak najciaśniej. Później kapitan pomógł mi wsiąść na swojego wierzchowca i sam zajął miejsce w siodle, by szybko i bez problemów dostać się do siedziby.

  Trójka zwiadowców czekała na nas przed wejściem. Levi nic im nie wyjaśniał, kazał tylko przyjść pod jego gabinet za kilka minut i szybkim krokiem, znów ze mną na rękach, udał się do głównej części budynku, by niekończącymi się schodami dotrzeć do swojego pokoju.

  Gdy tylko przekroczyliśmy jego próg, położył mnie na swoim łóżku, delikatnie. Nadal owinięta w jego pelerynę, czekałam co dalej.

  - Zaraz przyjdę, nie ruszaj się - rzucił i wypadł z pokoju. Zza zamkniętych drzwi usłyszałam przytłumioną rozmowę między kilkoma osobami. Nie trwało to długo, bo zaraz znów zobaczyłam kapitana, poruszającego się z prawdziwą pasją.

  Bez słowa zniknął za drzwiami swojej łazienki, a ja tylko leżałam i próbowałam zobaczyć coś przez szparę, którą za sobą zostawił. Niestety w ciemnościach nie mogłam zobaczyć nic. Słaba poświata pojawiła się na podłodze przed łazienką, a ja wsłuchiwałam się w odgłosy krzątania się, lekkie puknięcia, zgrzyty i szum wody.

  Nie dyspozycyjność to było delikatne określenie odnośnie mojego stanu. Dziwne otępienie i mgła otumaniająca mój umysł nie chciały zniknąć. Czułam się jak w nieswoim ciele i zaczynało mnie to bardzo zastanawiać. Postać tytana nie była dla mnie najbardziej fortunnym wyborem, była tarczą, ale przecież nie można cały czas żyć z czymś takim przed sobą.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz