Rozdział 27

2.3K 193 127
                                    

                            Can't amount to all the hearts I've broke.


  Wiedząc, że już nie zasnę, objęłam wartę aż do rana. W milczeniu dzieliłam swój los z Historią. Nadal nie potrafiłyśmy jakoś znaleźć wspólnego języka. A w tym momencie było mi to akurat bardzo na rękę.

  Gdy pierwsze poblaski wschodzącego słońca zaczęły pojawiać się na niebie, zaczęliśmy przygotowywać się drogi. Starałam się unikać Levi'a jak tylko mogłam. Było to bezsprzecznie głupie, skoro był moim kapitanem - nie mogłam uciekać przed nim w nieskończoność. Jakby się nad tym zastanowić, właśnie tak wyglądały etapy naszej znajomości - najpierw się nienawidziliśmy, by w pewnym momencie zbliżyć się do siebie, ocieplić nasze stosunki, a na koniec uciekaliśmy od siebie.

   Nie wiedziałam, jak mam potraktować... nasz pocałunek. Levi mnie pocałował. Czy chciałam tego? Ciężko stwierdzić. Nie opierałam się. Cholernie mi się to podobało. I może to mnie przeraziło. Bałam się, że to chwilowe. Nie byłam zdolna do takich uczuć, nie wiedziałam, jak się żyje z drugą osobą. Poza tym Levi był specyficznym człowiekiem. Również nie był skory do ukazywania emocji, a do tego był wredny, bezduszny i mnie nie trawił. Przynajmniej do tej pory tak mi się wydawało. A teraz nie miałam pojęcia, co się zmieniło.

  Wolałam to uznać za chwilę słabości. Szukanie pocieszenia w trudnej chwili. Może nawet taki bezuczuciowy człowiek jak on potrzebował tego od czasu do czasu. Gdybanie w niczym mi nie pomagało, ale wiedziałam jedno - na razie wolałam się do niego nie zbliżać. Lepiej było poczekać. Wybadać grunt. Zobaczyć, jak on się zachowa. Skoro wykonał pierwszy krok, musiał wykonać też i drugi.

  Jean poprawiał uprząż na swoim wierzchowcu, gdy postanowiłam do niego podejść. Chęć oddalenia się od kapitana, przezwyciężyła moje obawy, co do rozmów z innymi osobami.

  - Hej, Jean - zaczęłam. - Mam sprawę.

  - Co jest? - zapytał, przytwierdzając swój bagaż przy boku konia.

  - Straciłam Leo. Nie mam na czym jechać. Mogłabym jechać z tobą?

  Spojrzał w niebo i zaczął nad czymś intensywnie myśleć. Po krótkiej chwili znów na mnie zerknął z konsternacją.

  - Zaraz... Wczoraj jechałaś z kapitanem.

  - No jechałam i co z tego? - Niemalże na niego warknęłam. Lubiłam go, ale czasem jego ociężałość w myśleniu doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

  - A czemu chcesz dzisiaj jechać ze mną?

  - Nie wiem, może dlatego, że nie chcę, by jego koń się zanadto zmęczył? A może to ja chcę odpocząć od kapitana?

  - No dob...

  - Miina. Czekam na ciebie. Wsiadaj.

  Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Levi'a, który trzymał swojego wierzchowca za uzdę. Zmarszczyłam brwi. Jak zwykle Levi miał całkowicie zobojętniały głos, a teraz jeszcze zniecierpliwiony wyraz twarzy. Jakby robił mi łaskę, że na mnie czeka.

  - Nie, dzięki. Pojadę dzisiaj z Jeanem... Jean! - krzyknęłam do niego, gdy zauważyłam, jak próbuje cicho się wycofać i po prostu zwiać, żeby przypadkiem nie dostało mu się za bycie świadkiem naszej konfrontacji.

  - Pojedziesz ze mną - odparł chłodno czarnowłosy. - Przestań podważać moje rozkazy i wsiadaj.

  Czar nocy prysnął jak bańka. Znów zaczęły się wzajemne pretensje i utarczki. Znów musiałam znosić jego charakter. A najgorsze było to, że gdy patrzyłam w jego szare oczy, nadal czułam na sobie dotyk jego ust. A już w ogóle tragiczne okazało się to, że pragnęłam więcej, gdy byłam obok niego. Ale udało mi się opanować to uczucie. Zgrzytnęłam zębami, czując, jak wzbiera we mnie irytacja.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz