Rozdział 34

2.1K 157 52
                                    

                                  I get a lump in my throat and nearly cry


  - Ja pierdolę, nie wiem co mam o tym myśleć, co ten Erwin odpierdala, po prostu, kurwa, słów mi brak.

  - Widać. - Mikasa posłała miażdżące spojrzenie znad zupy Jeanowi, który od ogłoszenia daty misji nie potrafił się zamknąć i wszystkim oznajmiał, że ta wyprawa pociągnie nas na dno i wcale nie ma sensu. Było to irytujące, ale miał w tym wszystkim jakąś rację. Choć też nie do końca.

  Nie dzieliłam się z nikim moimi myślami, ewentualnie z Erenem, bo wiedziałam, że on też to popiera - wiedzieliśmy, że wtedy, na wyprawie, coś było nie tak. Że nam się nie przywidziało. I faktycznie to trzeba było sprawdzić.

  Tyle że obawiałam się, iż to na moje barki spadnie odpowiedzialność powodzenia tej misji. Oczywiście to nie było tak, że teraz miał mnie ktoś postawić na czele Korpusu i powiedzieć, że to wszystko moja wina. Chodziło o to, że przecież to ja zauważyłam samotny płomyk w lesie i tylko na tej podstawie zrządzono wyprawę i jeśli nic nie znajdziemy, to na pewno inni, nawet nie muszą tego zrobić głośno, ale jednak, posądzą mnie o narażanie ludzi, bo ,,coś tam" zobaczyłam. I dlatego wcale się nie odzywałam, udając niewidzialną.

  Zazwyczaj po kolejnym wywodzie Jeana Eren odchodził ze mną na bok i kolejny raz zapewniał, że też widział wtedy to, co ja i ma podejrzenia, kto mógł się ukrywać na tych terenach. A ja zawsze mu przytakiwałam i zapewniałam go, że nie zmieniłam co do tego zdania i mu wierzę. Tylko w sobie trzymałam wszystkie niepewności i bałam się, co z tego wyniknie.



  Bałam się? To mało powiedziane. Byłam obsrana po pachy dzień przed wyprawą. Ten czas na przygotowania minął mi szybko jak pstryknięcie palcem. Miałam wrażenie, że położyłam się spać po spotkaniu z posłańcem, a kilka godzin później siodłałam konia, by wyruszyć do innego miasta, by tam spotkać się z resztą jednostek. A przecież tak naprawdę minęło mnóstwo czasu. Kalkulowania, czy uciekać jak najdalej stąd, czy może lepiej sprzedać sobie kulkę w łeb z tego małego, eleganckiego pistoleciku, który dostałam od kapitana. Tak, nadal go przy sobie nosiłam. Nie lubiłam broni palnej, ale mogła się zawsze przydać. Gdy po wstąpieniu do wojska pozbawiono mnie wszelkiej broni(nie licząc małego sztyletu, który jakimś cudem udało mi się zatrzymać), czułam się trochę goła. Teraz gdy już trochę nabrano do mnie zaufania, miałam więcej swobody. Nie zamierzałam wracać do starych przyzwyczajeń, ale chciałam czuć się bezpiecznie. Zwłaszcza słysząc takie wieści jak kolejni zabici członkowie Korpusu Zwiadowczego.


  Jak się dowiedzieliśmy, mieliśmy się udać na północ i trafić tak do dystryktu Karanese, z którego miała odbyć się wyprawa. To znaczyło, że może ona się znacznie wydłużyć, ponieważ oddalaliśmy się od celu naszego wypadu. Mieliśmy podążać inną drogą, ale była szansa, że będziemy wędrować przez łatwiejsze tereny. Nie rozumiałam, dlaczego nie kierowaliśmy się do dystryktu będącego bardziej na południe, by skrócić sobie drogę. Coś nam tłumaczyli, że niby tamten dystrykt jest zajęty przez rodziny handlowe, które podlegają Żandarmerii. Karanese miał być najlepszą opcją, bo Dott Pyxis, dowódca Korpusu Stacjonarnego a jednocześnie przychylny naszemu Korpusowi sprzymierzeniec, miał tam swoich ludzi. A i tak się denerwowałam - wiedziałam, że dzięki temu będziemy mogli ruszyć z całą mocą, z najlepszymi jednostkami, dobrze wyposażeni, ale to nakładanie drogi i ciągły strach o niepowodzenie misji wprawiało w drżenie całe moje ciało i zaciskało się na gardle, ilekroć o tym myślałam.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz