Rozdział 49

1.4K 117 39
                                    

                                         In the deepest place of my soul i think that I'm nothing


  Zeszłam na dół, gdy ostatnie konie zniknęły za horyzontem. Niezbyt mnie ciekawiło, kto miał robić za moją niańkę, zwłaszcza, że na pewno nie miał być to nikt znajomy.

   Wciąż dość niepewnie stawiałam kroki na tej ziemi. Wszystko było takie, jak zapamiętałam, a jednocześnie takie obce - czułam się, jakby minęły wieki, odkąd stawiałam tu swoje kroki. Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć choć na chwilę spod pieczy moich strażników i pójdę do gabinetu Levi'a. Marne szanse na to, by gabinet był otwarty, ale... Po prostu chciałam tam trochę pobyć. Liczyłam, że może uda mi się tam znaleźć spokój. Chociaż przy tak napiętej relacji z kapitanem czemu bym miała akurat tam szukać równowagi? A jednak coś dziwnego ciągnęło mnie w tamtą stronę. Jakieś pragnienie, by zobaczyć ślady jego obecności. Może poczuć jego zapach. Może dotknąć rzeczy, których i on dotykał...

   Nie, to chyba było zbyt dziwne.

   Pogrążona w swoich rozmyślaniach nie zauważyłam czwórki mężczyzn, którzy niespodziewanie mnie otoczyli.

   - Czyli to wy. - Nie zapytałam, a stwierdziłam.

   - Owszem - odparł mężczyzna, wyglądający na najstarszego.

   - Nie chciałabym nikomu utrudniać, więc może przejdźmy do rzeczy...

   - Nikomu byś nie chciała utrudniać? Aha? - wtrącił się jeden z nich.

   - Darren - zareagował najstarszy.

   - Ja tylko chciałam, żebyśmy...

   - Ja chciałem pojechać z innymi, by pomóc Erwinowi, a nie pilnować gówniary, która nie umie nad sobą zapanować - odezwał się kolejny z nich, jakiś blondyn.

    - No to jedź. - Zbliżyłam się do niego i warknęłam. Znacznie się cofnął. Nie potrzebowałam krzyczeć. Już nie. Teraz wystarczyło jedno spojrzenie. - Wiem, że chcesz spierdalać jak najdalej stąd. Biegnij.

    - Posłuchaj, jeden fałszywy ruch z twojej strony i po tobie, rozumiesz? - Zagrzmiał najstarszy. Odwiódł mnie od bezczelnego blondaska. - Nie potrzebujemy powodu. Nie potrzebujemy niczyjej zgody. Dostaliśmy wyraźny rozkaz - jedno podejrzane zachowanie i możemy odciąć ci łeb. Nikt pytań zadawał nie będzie. Nikt nie będzie również prowadził dochodzenia. Dlatego dobrze ci radzę - spokój.

    - Ja proponuję ją dla pewności uwięzić - odezwał się czwarty, śniady chłopak. - Nic najlepiej nie wprowadza dyscypliny jak żelazny łańcuch i kilka dni bez jedzenia.

    - Chciałam tylko się z wami dogadać, ale widzę, że się nie da - mruknęłam, bezwiednie ustawiając się w pozycji do ataku, mimo że nic, poza moimi wątłymi ramionami, w orężu nie miałam. Jakby moje ciało przypomniało sobie z zastrzykiem adrenaliny, co to znaczy walczyć.

    - Nikt tu nie będzie nikogo więził, a żelazne to mogą być tylko w tym momencie zasady. - Znów najstarszy przejął pałeczkę.

    - Jestem wolnym człowiekiem, to, że znajduję się pod waszą pieczą, nie znaczy, że jestem więźniem i o mnie decydujecie - powiedziałam spokojnie, ale nadal ciężko mi było się wyprostować, gdy wszystkie mięśnie miałam spięte. Do granic możliwości. Dziwne. A przecież nic się teoretycznie nie działo. Przecież to była tylko ostra wymiana zdań. Co mogło się stać? Pomijając te subtelne muskania rękojeści broni, które zauważyłam u zwiadowców.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz