Rozdział 55

1.5K 133 34
                                    

                                 but the universe must NEVER hear me speak


  Levi wciąż wisiał nade mną, a jego włosy już dotykały mojego policzka. Chciałam go dotknąć, dotknąć jego skóry, ale nagle zabrakło mi odwagi, tak jakbym miała to zrobić pierwszy raz w życiu.

  Teraz, w tych okolicznościach, w których się znajdowaliśmy, każda interakcja była odbierana inaczej. Wcześniej odsłanialiśmy przed sobą tylko nasze ciała, teraz, z każdym dniem, odsłanialiśmy nasze dusze.

  Wcześniej w to nie wierzyłam, ale w momencie, gdy moje usta zetknęły się z jego ustami, poczułam, jak te dusze są odrobinę bliżej siebie, jak niemalże się stykają.

  Tylko nasze wargi i dłonie były złączone. Miałam ochotę go do siebie przyciągnąć, gdy moje serce urosło, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł dreszcz, ale nie chciałam przejmować inicjatywy. Nie chciałam na razie nic więcej. Tym razem potrzebowałam trochę więcej czasu.

  Levi też nie pokusił się o krok dalej. Wycisnął ślad swoich warg na moich ustach i odsunął się. Patrzyliśmy sobie w oczy, nic nie mówiąc. Patrząc w jego ciemne oczy wiedziałam już, że jeśli tym razem znowu mu się oddam, to nie obejdzie się to bez konsekwencji. Jeśli on miałby kolejny raz mnie odrzucić, to nie dałabym sobie rady. Nie powinnam była tak myśleć, ale na ten moment wszystko opierałam na nim.

  Musiałam się stać wystarczająco silna, by pójść o krok dalej i się nie bać.

  - Myślę, że już czas, byś poszła spać - odezwał się w końcu i zszedł z łóżka, by znów usiąść przy biurku. - Jutro będzie długi dzień.

  - Dobra - odparłam szybko, odwróciłam do ściany i zakryłam po uszy, żeby nie powiedzieć niczego niepotrzebnego i zdradzić się swoim wyrazem twarzy.


  Rankiem czekała na mnie niespodzianka. Gdy w magazynie zobaczyłam na stole przed sobą pełen sprzęt do trójwymiarowego manewru, nie mogłam się doczekać, aż go w końcu użyję.

  Oczywiście Levi szybko ugasił mój entuzjazm, dając mi za zadanie wyczyszczenie sprzętu tak, by się błyszczał, kazał go dobrze zakonserwować i dziesięć razy sprawdzić, czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu, a gdy podniosłam pasy, by włożyć je na siebie, kapitan wyrwał mi je z rąk i powiedział, że bez rozgrzewki, to żadnego korzystania ze sprzętu nie będzie.

  Z upływem dnia pogoda wcale się nie poprawiła - kolejny dzień padało, a mi przyszło trenować w takich warunkach. Ale byłam wtedy tak zmotywowana, żeby w końcu użyć sprzętu, że spięłam się w sobie i wystawiając się na smagające zimno zaczęłam biegi i rozciąganie.

  I po tych wszystkich i męczących zajęciach, od których się odzwyczaiłam w końcu moje nogi zostały oplecione pasami, klamra na klatce piersiowej zapięta i poczułam ten znajomy ciężar na biodrach.

  Levi zapytał się mnie jakieś pięć razy, czy na pewno dobrze wszystko założyłam i pięć razy dla spokoju sprawdził własnoręcznie napięcie pasów i cały sprzęt.

  - Dobra, czy ja już mogę?! - Ostatecznie się zniecierpliwiłam i krzyknęłam, bo czas mijał, a bałam się, że kapitan zastosuje argument, że zaraz będzie ciemno i nici z polatania sobie.

  Zrobił krok do tyłu, obejrzał mnie od stóp do głów i finalnie skinął głową. Sam miał na sobie sprzęt, żeby być przy mnie ,,jakby co". A nich będzie, nie przeszkadzało mi to, po prostu już, teraz chciałam w końcu wzlecieć w górę.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz