Rozdział 66

1.2K 74 23
                                    

                                                           i feel the world is against me

  Byłam... ospała. Otępiała. Chociaż bolał mnie tyłek, jazda konna mnie usypiała. Miarowe stukanie kopyt pozwalało skupić się tylko na nim, a odgonić inne myśli. Noc była chłodna, ale gdy zaciągnęłam na siebie kaptur bluzy, owinęłam się kurtką i płaszczem, było mi całkiem ciepło, a to tylko wzmagało senność. No i szczęśliwie nikt mnie nie próbował zaczepiać. Wszyscy dowiedzieli się, co się stało, dlatego wspaniałomyślnie dali mi spokój na najbliższe godziny.

  Straciłam kolejne trzy osoby w ciągu jednego dnia. I będąc Zwiadowcą powinnam być na takie zdarzenia przygotowana. Teoretycznie, bo w praktyce czegoś takiego nie spodziewał się nikt. No i nie sądziłam, że moi koledzy ze Stacjonarki i Żandarmerii będą kiedykolwiek zagrożeni.


  Zapadnięcie w sen było nie lada problemem, bo gdy tylko zamykałam oczy, widziałam ich. Widziałam ich martwe ciała. I choć taki widok nie powinien mną wzdrygać, to i tak nie było to dla mnie łatwe. Zwłaszcza, że nie mogłam się z nimi nawet pożegnać, a tym samym pogodzić z ich odejściem. Nie mogłam zostać na ich pogrzebie. Nie mogłam w żaden sposób przeprosić ich za to, że nie podołałam. Zabijanie wychodziło mi świetnie, ratowanie wręcz przeciwnie.

  I widok moich zakrwawionych dłoni nieprzerwanie tkwił pod moimi powiekami. Nie chciałam o tym z nikim rozmawiać, nawet z Levi'em - bo jak przyznać się do tego, że tam w sali, w tamtej chwili czułam, że jestem na swoim miejscu? Że nie miałam chwili zawahania, że po prostu wiedziałam co robić i jak i zabijanie... było chwilą mojego triumfu. Podczas chronienia innych, wiedziałam, że mam do wykonania zadanie, którego nikt inny się nie podejmie. Zaczynałam się oswajać z myślą, że pełnienie funkcji broni Erwina Smitha mi odpowiadało i zaakceptowałam to łatwiej, niż należałoby.

  Tak na wpół śpiąco udało mi się dotrzeć do Stohess. Słońce wstawało, gdy przekraczaliśmy jego bramy, zaspane głosy odzywały się, zadając pytania o nocleg i jedzenie. Rozejrzałam się wokół. Connie i Sasha z bandażami na głowach wyglądali na chorych i cienie pod oczami wcale nie poprawiały tego wrażenia. Jean przestał marudzić po jakiejś godzinie z powodu rany na ramieniu, był dość blady, ale się trzymał. Historia, Mikasa, Eren i Armin byli gdzieś z przodu. Dott Pyxis i Nile Dok ostatecznie zostali w Mitras, kontynuując śledztwo co do byłych członków Żandarmerii i formując nowe szeregi Gwardii królowej. Zastanawiałam się, co przyniesie nam pobyt w Stohess. To tutaj mieliśmy przygotować się do ostatecznego starcia o odzyskanie ostatniego muru. Hanji bardzo nalegała, by to właśnie w tym dystrykcie wdrożyć mnie we wszystkie plany. Czułam stres. Chciałam w najbliższym czasie porozmawiać o tym z Erenem - zaczynałam odczuwać na swoich barkach ciężar losów wszystkich żołnierzy i choć nie uważałam siebie za decydującą kartę w tej grze, to dobrze wiedziałam, że oczekiwania wobec mnie były bardzo wysokie. Miałam nadzieję, że chłopak mnie zrozumie i mi coś poradzi, chociaż sam był właściwie niedoświadczonym dzieciakiem. Ale do kogo innego miałabym się zwrócić? Ponownie Levi nie wydawał mi się najlepsza opcją. Dla niego to było chyba... proste. Wykonać zadanie i stanąć do walki. Gdybym miała takie umiejętności jak on, prawdopodobnie nawet bym się nie wahała. Będąc mną, wszystko było skomplikowane.


  Siedziba w Stohess była naprawdę okazała. Rozległe magazyny, przestronne pomieszczenia. Dostaliśmy to w spadku po Żandarmerii i, naprawdę, nie mogliśmy narzekać. Królową i nas ugoszczono bardzo dobrze: dostaliśmy obfite śniadanie i dokładek tyle, ile tylko zapragnęliśmy. Później mieliśmy udać się na spoczynek - kilka godzin na sen, by po obiedzie normalnie rozpocząć zwyczajowe życie żołnierzy. Nie było co tracić czasu na relaks, którego ostatnio mieliśmy aż zanadto.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz