You do not know what pain is yet.
Co teraz? Co powinnam zrobić? Biec dalej? Leo był na granicy wytrzymałości. Uwikłać się w walkę? Pomoc innym: znikoma. Marnowanie gazu. Inni też marnowali gaz. Marnowali ostrza. Marnowali energię. Marnowali swoje życie. Całkowicie na darmo. Levi gdzieś zniknął. Hanji i Derek tak samo.
Powybijają nas jak płotki. Zabiją wszystkich.
Widziałam jak Eren się przedziera przez tytanów. Jak wygryza im karki, odrywa ręce, miażdży twarze. Widok był jednocześnie straszny i hipnotyzujący. Piętnastometrowy tytan, górujący nad tym wszystkim. Był jak bóstwo, jak symbol wolności. Dlaczego więc był taki bezużyteczny?
Nie zrozum mnie źle, Eren. Ale wszyscy mi mówili, że masz niezwykłą moc. I masz. Ale niestety, nie uratujesz wszystkich. I ja to rozumiałam. Ja też tego nie potrafiłam zrobić. We mnie też pokładano spore nadzieje. Zupełnie niepotrzebnie. Żadne z nas nie pisało się na taki los, prawda? Wiem, że na tobie spoczywał o wiele większy ciężar. Na mnie spoczywał jedynie ciężar siebie samej. Przez głowę czasem mi przemykało, że może mam szansę, że mogę się do czegoś przydać i obrać własną ścieżkę. Życie jednak cały czas weryfikowało moje nadzieje.
Dlatego teraz stałam pośrodku bezkresnej ziemi i nie wiedziałam co robić. Zaciskałam zęby z bezsilności, powstrzymywałam wrzask rozpaczy. Gdybym mogła się rozpłynąć w powietrzu albo wzbić się jak ptak i zniknąć gdzieś daleko, zostawiając wszystko za sobą... Marzyłam o tym i jednocześnie rugałam się w myślach za bycie samolubną suką. Chciałam tyko wyjść z tego cało. Błagałam, by ktoś coś zrobił. Cokolwiek.
I wtedy stało się. Nie wiedziałam jak, dlaczego, jakim cudem. Tytan Erena nagle spiął się w sobie. Zgiął się niczym wściekły kot. Wybił się do przodu z rykiem. Musiałam szybko uskoczyć w bok, bo miałam wrażenie, że idzie prosto na mnie. Popędził dalej w stronę tytanów, którzy majaczyli w oddali i właśnie wtedy, w tym momencie, gdy tak wyskoczył, taranując wszystko na swojej drodze, właśnie wtedy tytani zaczęli się wycofywać.
Gdy ostatni z nich skrył się gdzieś daleko, poza zasięgiem mojego wzroku, nadal wokół trwała cisza. Z lękiem spoglądałam w dal, by upewnić się, czy zagrożenie na pewno minęło. Nic na razie nie burzyło tego obrazu. Otrząsnęłam się z odrętwienia i skierowałam swoją uwagę na zwiadowców za sobą. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam zobaczyć, jak wygląda sytuacja. Z daleka już widziałam, że nasze oddziały ucierpiały. Z bijącym sercem i duszą na ramieniu pędziłam, przygotowana na najgorsze. Od razu pożałowałam swoich wcześniejszych myśli. Chciałam się tylko upewnić, że wszyscy są cali i zdrowi.
Wpadłam pomiędzy ludzi, widziałam grupy pochylające się nad rannymi, a może już martwymi ludźmi. Słyszałam ciche pojękiwania. Pierwszą z brzegu zobaczyłam Hanji. Bez namysłu doskoczyłam do niej i złapałam ją za ramię.
- Pani Hanji? - Spojrzałam na jej twarz, po której płynęły strugi potu, na potargane włosy. - Gdzie mój oddział? Co się stało z rannymi, z Arminem? - Nie miałam czasu nawet zaczerpnąć porządnie powietrza, bo tak bardzo chciałam zadać wszystkie kłębiące się w mojej głowie pytania. Rozglądałam się nerwowo, ale nie widziałam znajomych mi twarzy. Gdzie był Levi? Czy coś mu się stało?
- Powoli. - Hanji położyła dłoń na mojej dłoni. - Odetchnij. Armin z tym drugim rannym chłopakiem byli odciągnięci dalej przez Jeana. Właśnie... Muszę dać im znać, by już wracali, choć myślę, że widzieli już, co się stało. - Z lekkim uśmiechem spojrzała na horyzont, gdzie majaczyła już sylwetka wracającego do nas Erena. Kamień spadł mi z serca, że wracał żywy.
CZYTASZ
Turn to dust || SnK || Levi
FanfictionPrzymusowo wrzucona w świat Zwiadowców, po wielu zawirowaniach i próbach aklimatyzacji, stara się za wszelką cenę udowodnić, że zasługuje na bycie jednym z nich. Jednak zdobywanie zaufania, gdy ma się burzliwą przeszłość nie jest takie łatwe... Na...