Rozdział 24

2.3K 188 32
                                    

         We must be willing to take big risks, and be prepared to lose everything.


  Będąc chyba pod niewidzialną kopułą mocy Erena, mogliśmy nabrać sił i przygotować się do dalszej drogi. Po kilku godzinach, gdy już nastawał wieczór, mogłam w końcu iść porozmawiać z Sashą, która na szczęście się ocknęła. Gdy tylko odzyskała przytomność, dorwała się do jedzenia i domagała się stałej obecności kogokolwiek blisko niej. Prawdopodobnie nie chciała dopuszczać do siebie myśli, co się stało z jej nogą. Ale w jej oczach można było wyczytać strach. Do tego cały czas blisko siebie, pod ręką, trzymała swój łuk i strzały. Przy każdym podmuchu wiatru, szeleście, krzyku ptaka, sięgała po niego, będąc przygotowana na wszystko.

  - Mam nadzieję, że nie będę dla was zbytnim ciężarem. Postaram się pomóc, jak to tylko możliwe. - Podzieliła się ze mną swoimi wątpliwościami w świetle małego ogniska. Mimo jego obecności, założyłam kaptur na głowę i mocniej okryłam się swoją peleryną, by uchronić się przed wieczornym chłodem.

  - Nie powinnaś zastanawiać się nad takimi rzeczami - odpowiedziałam. - Od tego jesteśmy my. Poradzimy sobie ze wszystkim. Na ochronie ciebie również.

  - Nie chcę. Nie potrzebuję - zaoponowała. - Sama mogę o siebie zadbać. Mogę sama jechać, prowadzić konia, a jeśli trzeba to nawet walczyć...!

  - To świetnie, ale na razie musisz odpoczywać. Straciłaś trochę krwi, zapomniałaś? Czy tak mocno uderzyłaś się w głowę? - Puknęłam ją palcem w czoło. Widniał na nim śnieżnobiały bandaż, co dobrze świadczyło o stanie Sashy. Już nie krwawiła. Tylko nadal była bardzo blada, a ciemne sińce pod jej oczami mocno z tym kontrastowały.

  Machnęła na mnie ręką, ale mały uśmiech pojawił się na chwilę na jej twarzy. Patrząc na nią, pomyślałam, że gdyby coś jej groziło, bez wahania pobiegłabym jej na pomoc. Tak było z każdą osobą z mojego oddziału. I to mnie równie bardzo niepokoiło. Zbyt łatwo przyzwyczaiłam się do tych ludzi. Zbyt szybko poczułam się ich częścią. Powinnam zawsze myśleć trzeźwo, chłodno, nie dawać się emocjom. Sytuacja za murami potrafiła zmienić się w mgnieniu oka, więc niepotrzebnie budowałam więzi z innymi. Pracować zgodnie, wspólnie, słuchać się nawzajem i dbać o siebie, ale jednocześnie bezwzględnie wykonywać rozkazy, nie rozpadać się w środku i być zawsze przytomnym.

  Wiedziałam, że od pewnego czasu już nie jestem zdolna do życia w taki sposób.

  - Jejku, stało się coś? - Sasha wyrwała mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że trwając w zawieszeniu cały czas wpatrywałam się w nią intensywnie. Zamrugałam kilka razy i potrząsnęłam głową. - Jesteś jakaś nieobecna. Chodzi o Levi'a?

  Spojrzałam na nią zaskoczona, a zaraz rozejrzałam się w panice, czy kapitana nie ma gdzieś w pobliżu. Dojrzałam go dopiero po drugiej stronie obozowiska, jak dalej siedział obok Hanji i rozmawiał z nią o czymś.

  - Skąd ci to przyszło do głowy? - wyszeptałam blisko jej ucha dla ostrożności, w razie jakby ktoś jednak słuchał naszej rozmowy.

  - No jak to? - Wydawała się szczerze zdziwiona. - Mieliście jakiś problem między sobą. Często cię z nim widzę i w sumie to już nie wiem, czy jesteście wrogami czy przyjaciółmi. - Oparła się o drzewo ze skrzyżowanymi rękami.

  - Eee? - Musiałam mieć głupią minę, bo prychnęła, chichocząc pod nosem. - On jest moim przełożonym. Nie jest ani wrogiem, ani przyjacielem. Chociaż jedno mogę przyznać - strasznie wkurwia.

  Przenikliwy śmiech Sashy przeszedł przez obozowisko, ściągając na nas uwagę innych, którzy niemal karcąco spoglądali w naszą stronę, ale nie udało mi się powstrzymać dziewczyny przed śmianiem. Sama nawet zaczęłam głupio chichotać.  Tak dawno się nie śmiałam. W niesprzyjających okolicznościach te krótkie chwile radości podnosiły na duchu.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz