Rozdział 52

1.7K 131 74
                                    

                                                           Without the dark, we cannot see the light.


  Deszcz stukał o szybę. Uderzał w nią bezlitośnie i tym samym wdzierał się do mojej głowy. Zmarszczyłam czoło. Cisza. Potrzebowałam ciszy. Nie chciałam się obudzić tak wcześnie.

  Gdy uchyliłam powieki, zobaczyłam szarość i nic więcej. Tak, dzisiaj wcale nie miałam ochoty wyłazić z łóżka. Nie, dzisiaj...

  Otworzyłam szeroko oczy, gdy mój umysł się rozjaśnił i zrozumiałam, co wydarzyło się kilka godzin temu. Zerwałam się do siadu i odwróciłam od ściany. W głowie mi zawirowało, ale jego obraz zamajaczył mi przed oczami.

  Złapałam się za głowę i zamrugałam szybko, by wyzbyć się skołowania.

  - Ej. - Położył mi dłoń na ramieniu i zaczął ściągać w dół.  - Leż. Nie musisz się nigdzie spieszyć.

  Położyłam się posłusznie, ale przy okazji złapałam go z całej siły za nadgarstek, gdy cofał rękę.

  - Czuwałeś całą noc? - Przytrzymałam go. Wyrwał się z łatwością z mojego uścisku. - Spędziłeś cały ten czas na krześle?

  - Prosiłaś, żebym został - odparł i odwrócił się twarzą do okna, które było zalane strugami deszczu.

  - Nie chodziło mi o to, żebyś całą noc nie spał.

  - Nie chciało mi się spać. Poza tym rozwaliłaś się na całym łóżku. - Wzruszył ramionami.

  Studiowałam przez chwilę jego profil, włosy opadające w lekkim nieładzie na skronie i cień zarostu, który pojawił się na podbródku. Znów to uczucie. Chciałam go dotknąć. Chciałam go dotknąć tak, jak on wczoraj dotknął mnie. Pod kołdrą ścisnęłam dłoń w pięść, poczułam dziwną pustkę nie czując naszych splecionych palców. A przecież to była tylko chwila.

  Gdy nadal między nami nie padło żadne słowo, odrzuciłam zdecydowanym ruchem kołdrę i opuściłam nogi na zimną podłogę. Palce u stóp aż się skuliły czując zimno.

  - Gdzie lezie-... - Levi zerwał się z krzesła, gdy podniosłam się z miejsca. Zdążyłam zrobić tylko jeden krok i to bardzo chwiejny, gdy kapitan mnie złapał w pasie.

  - Daj mi to zrobić. Siedziałam na dupie kilka tygodni. - Próbowałam go odepchnąć, ale jego dłonie nie znikały.

  - Później pójdziemy na spacer, na razie musisz zjeść śniadanie - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i usadził mnie na materacu jak małe dziecko.

  - Chociaż daj sobie pomóc, mogę zejść do kuchni z tobą...

  - Siedź. - Już stał przy drzwiach. Po namyśle w duchu machnęłam na to ręką. Jeśli Levi chciał to wszystko robić, chciał się starać i o mnie dbać, to niech sobie to robi. Ostatecznie w końcu miałam z niego jakąś korzyść.

  Nie zajęło mu to zbyt długo. Wrócił z tacą, na której leżał porządny kawał chleba, pomidor, nawet trochę jakiejś szynki i parujący kubek z herbatą. Bez kurtuazji zabrałam się za jedzenie, dopiero po jakimś czasie uświadamiając sobie, że jem sama.

  - Przepraszam - wymamrotałam. - Nic nie jesz. Może chcesz trochę? - Oderwałam cząstkę chleba, który już prawie pochłonęłam.

  - Jedz - odparł. - Wypiłem w międzyczasie herbatę.

  - A to ci posiłek - mruknęłam, ale dalej jadłam z szaleńczą prędkością, czując, jakby mój żołądek nie miał dna.

  Levi już mi na to nie odpowiedział, wstał zza biurka i ruszył do łazienki. Przez otwarte drzwi widziałam, jak sprząta po mojej wczorajszej kąpieli. Niesamowite, że wziął się za to dopiero teraz, a nie od razu.

Turn to dust || SnK || LeviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz