Rozdział 34

241 18 8
                                    

- No... - uśmiechnął się mężczyzna, przesiadając się za biurko.

- Mogę już zejść?

- Tak, tak, oczywiście - oznajmił, tym samym wskazując palcem miejsce przed sobą - Pani wyniki badań są w normie, maluszek rozwija się prawidłowo... Reasumując wygląda na to, że nie ma powodu do niepokoju.

- Wszystko z nią w porządku, tak? - upewniłam się.

- W jak najlepszym porządku. Myślę, że takie częste wizyty nie będą już konieczne. Następną zapiszemy na... dwudziestego trzeciego lipca. W porządku?

- Aż za dwa miesiące?

- Na to wychodzi - przyznał - Ale oczywiście, jeśli miałaby pani jakiekolwiek wątpliwości jestem do pani dyspozycji.

- No dobrze - posłałam mu uśmiech - Niech będzie ten lipiec.

- Siedemnasta?

- Mhm - przytaknęłam.

- No... to do zobaczenia pani Łucjo - uścisnął moją dłoń.

- Do widzenia.

Dość sprawnie wyszłam z budynku i od razu zaczerpnęłam świeżego powietrza. Zważając na słoneczną pogodę zdecydowałam się na krótki spacer po okolicy. W końcu i tak nie miałam nic innego do roboty.

Od wyjazdu Kornela minął tydzień. I nawet jeśli początkowo nie chciałam w to uwierzyć, teraz jego przeniesienie do Rzeszowa stało się faktem. Może nie Bieszczady, ale całkiem blisko.
Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od tamtego czasu. Czułam, że zarówno ja jak i on potrzebujemy czasu na przemyślenia. Nie chciałam mówić o tym głośno, ale podświadomie odczuwałam straszną wewnętrzną pustkę. Brakowało mi jego głosu, jego opiekuńczości, jego zapachu, który czułam za każdym razem, kiedy był blisko mnie...
Tak, tęskniłam za nim. Ale przecież to minie - to tylko fascynacja. Prędzej czy później znajdzie sobie kobietę w swoim wieku, a ja przestanę dla niego istnieć.

Przygnębiona dotarłam do domu. Cały dzisiejszy dzień postanowiłam bezproduktywnie przeleżeć w łóżku. Nie miałam siły naciągać się z Englerem - tak czy siak mnie nie słuchał, dopisując sobie własny scenariusz do tego, co zobaczył. Ale ja się pod nim nie podpiszę. O nie.

Usiadłam na łóżku i położyłam swój telefon na kasliku. Wyłączyłam głos, w końcu i tak nikt się mną nie interesował. Ostatnio zaopatrzyłam się w drzwi antywłamaniowe i alarm, co sprawiło, że poczułam się choć trochę bezpieczniej.
Nagle w moje oczy rzucił się biały kawałek materiału, wystający spod łóżka. Zdziwiona schyliłam się po niego i dopiero wówczas rozpoznałam w nim koszulę Kornela. Uśmiechnęłam się do siebie, zaraz kładąc się pod ciepłą kołdrę. Przytuliłam się do niej, a zapach, który wciąż na niej pozostawał ukoił mnie do tego stopnia, że nie wiedzieć kiedy moje oczy same się zamknęły...

(...)

- Hmmm... - wymruczałam, błądząc dłonią po drugiej stronie łóżka - Kornel...

Nie wyczuwając jego obecności niepewnie otworzyłam oczy. Odwróciłam się w przeciwną stronę i jedyne co zobaczyłam to puste miejsce. Podniosłam się na pozycję siedzącą, obracając w dłoni jego koszulę. Siedziałam w ten sposób tak długo, dopóki nie zorientowałam się, że na zewnątrz jest już zupełnie ciemno i dopóki do moich powiek nie naszły łzy. Podkurczyłam pod siebie nogi, chowając swoją bladą twarz w kolanach.

W końcu nie wytrzymałam. Chwyciłam za telefon i pomimo późnej godziny wykręciłam numer mężczyzny.

- Halo?

- Cześć, Kornel - uśmiechnęłam się smutno, za wszelką cenę trzymając emocje na wodzy - Dzwonię tylko zapytać, wszystko u ciebie w porządku?

- Cześć, Łucja - odpowiedział - No chyba tak. A u ciebie?

- Mhm, też - skłamałam.

- Właśnie o tobie myślałem, wiesz?

- Naprawdę? - zapytałam lekko zdławionym głosem - Znalazłam u siebie twoją koszulę i tak jakoś pomyślałam, że zadzwonię...

- Którą?

- Tą białą...

- O, szukałem jej - zaśmiał się - Jak będę w Warszawie to wpadnę po nią do ciebie.

- A kiedy będziesz w Warszawie?

- Raczej nieprędko - oznajmił, gdy po mojej twarzy mimowolnie spłynęło kilka pojedynczych łez, a z mojego gardła wyrwał się cichy szloch - Łucja?

- Łucja, jesteś tam jeszcze? - dodał po chwili.

- T-tak - wyjąkałam - W porządku...

- Ty płaczesz?

- Nie, no co ty.

- Przecież słyszę - odparł takim głosem, jakim zwykły był mówić, kiedy był szczerze zmartwiony - Co się stało?

- Nic - kontynuowałam - Skaleczyłam się tylko w palec i cholernie mnie teraz piecze...

- Mhm... - westchnął bez przekonania - A właściwie to czemu ty nie śpisz? Jest po północy.

- Dopiero co wstałam...

- To może zadzwonię na kamerkę?

- Nie, nie, nie - zaprotestowałam - Jestem nieubrana, nieumalowana i w ogóle... czuję się do dupy.

- Czemu?

- A... wiesz co... mała cały czas kopie - wymyśliłam.

- Może tęskni za wujkiem? - zachichotał.

- Może - wzięłam głęboki wdech - Wiesz co... muszę już kończyć. Na razie.

- Już? - zdziwił się.

- Mhm. Zadzwoń... to znaczy jak chcesz... jutro.

Nie czekając na jego odpowiedź zakończyłam połączenie. Otarłam rękawem koszuli świeże łzy z mojej twarzy i zaszyłam się z powrotem w swoim łóżku, gdzie pogrążona w myślach przeleżałam całą noc.

Następnego dnia dostałam telefon od Englera z prośbą zjawienia się w Interpolu. Chyba nie miałam innego wyjścia jak pojawić się w umówionym miejscu. W końcu musiałam za coś żyć.

Punkt dwunasta zajechałam na znajomy parking. Pośpiesznie wyszłam z samochodu, chcąc jak najszybciej mieć to za sobą, aby znowu móc ukryć się przed całym światem.

- Przepraszam!

- Tak? - wyrzuciłam automatycznie, obracając się za siebie, gdy moim oczom ukazała się elegancka rudowłosa kobieta zmierzająca w moim kierunku - Pani Łucja Wilk?

- Tak...

- Marzena Lewicka - przedstawiła się, a jej wzrok od razu skierował się na mój brzuch i spowodował, że ciepły uśmiech mimowolnie zszedł jej z twarzy...

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz