Po tygodniowym urlopie wróciłam do pracy. Pomimo upływającego czasu, ja wcale nie czułam się lepiej i kompletnie nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Ten deszczowy poniedziałek spędziłam w papierkach, pomagając Agacie i Pawłowi w śledztwie dotyczącym serii morderstw. Engler nie naciskał, chyba domyślał się, że jestem w kiepskiej formie psychicznej.
Po siedemnastej niechętnie wyszłam na zewnątrz. Pogoda idealnie sprzyjała temu, abym w końcu mogła zaszyć się w swoim mieszkaniu pod ciepłym kocem.
- Łucja!
- Kornel - jęknęłam pod nosem. Nie miałam ochoty znosić towarzystwa naprawdę nikogo, a już na pewno nie Kornela, do którego od pewnego czasu czułam dziwne zmieszanie - O co znowu chodzi?
- Zapomniałaś telefonu - odparł, wręczając mi wspomniany przedmiot.
- O... - zdziwiłam się - Gdzie ja mam głowę... Dziękuję.
- Masz jakieś plany na popołudnie? - zmienił temat.
- A co?
- Tak tylko pytam - wzruszył ramionami.
- Mam - oznajmiłam - Jak przyjdę to pójdę się umyć. A potem będę spać do samego rana.
- Ambitnie - roześmiał się.
- Moje ambicje sprowadzają się do tego, żeby nie zapomnieć, że muszę zjeść.
- W takim razie co powiedziałabyś na wspólną kolację?
- Widzisz jak ja wyglądam? - uniosłam brwi.
- Tak jak zawsze...
- Aha - wtrąciłam - Czyli sugerujesz, że zawsze wyglądam źle.
- Jedyne co sugeruję to kolacja...
- Nie mam ochoty - pokręciłam głową.
- Ale to nie byłaby taka zwykła kolacja...
- Bo miałabym ten nieoceniony zaszczyt przebywać w twoim towarzystwie?
- To też - przyznał - Ale miałem na myśli kolację u mnie w domu...
- To chyba nie jest najlepszy pomysł...
- Przyjacielskie spotkanie - zapewnił - Bez żadnych podtekstów.
- No nie wiem...
- Nie daj się prosić - uśmiechnął się.
Pierwszy raz od kilku dni zjadłam porządną kolację. Mężczyzna nie poruszał drażliwego dla mnie tematu Madeja, co właściwie było mi na rękę. Nie miałam ochoty, a przede wszystkim siły więcej płakać.
Zaciekawiona wyszłam na taras. Dopiero co przestało padać - powietrze było tutaj tak rześkie, że postanowiłam usiąść na huśtawce. Popatrzyłam na gwieździste niebo, powoli gładząc swój brzuch. Nie wiedziałam, jak dalej potoczy się moje życie, ale jedno wiedziałam na pewno - to dziecko było cudem, aniołkiem zesłanym mi z góry, który miał zmienić wszystko na lepsze. Głęboko westchnęłam, gdy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Tu jesteś.
- Mhm... - westchnęłam, na co ten usiadł koło mnie, tym samym nakrywając mnie kocykiem - Dzięki.
- Lubię czasami sobie tutaj posiedzieć - odparł.
- Tak?
- To jest chyba jedyne miejsce w tym pustym domu, w którym nie czuję się samotny - dodał.
- Samotny?
- A co cię tak dziwi?
- Ludzie w twoim wieku...
CZYTASZ
Łucja Wilk - Sound Of Silence
FanfictionPo przejściu z warszawskiego wydziału kryminalnego do Interpolu, życie Łucji w końcu zaczyna się układać. Kobieta jest zdecydowaną indywidualistką, która w pełni realizuje się zawodowo i niepotrzebuje do tego celu niczego ani nikogo. Nie chce wchodz...