Rozdział 6

262 21 6
                                    

Otworzyłam oczy i od razu popatrzyłam na zegarek. Była ledwie szósta. Biorąc pod uwagę fakt, że miałam wolne mogłam spać ile wlezie, ale w końcu zdecydowałam się wstać. Zegar biologiczny?

Zorientowałam się, że pomieszczenie, w którym spałam było moją sypialnią. Zaspana narzuciłam na siebie szlafrok i po wykonaniu wszystkich rutynowych czynności w końcu zdecydowałam się zjeść śniadanie. Ku mojemu zdziwieniu w kuchni zastałam talerz z kanapkami.

"Jesteś zdecydowanie za ciężka. Jedz coś"

Uśmiechnięta pokręciłam głową i bez zastanowienia zjadłam przygotowany przez niego posiłek. Usiadłam na sofie i przez kolejną godzinę skakałam z kanału na kanał. Dzień bez pracy wcale nie był dla mnie nagrodą, wręcz przeciwnie - oznaczał samotność.

Od: Kornel
Smakowało? ;)

Do: Kornel
Nie lubię rzodkiewki.

Od: Kornel
Na przyszłość będę pamiętał ;)

Do: Kornel
Nie zapędzaj się, młody.

Po dziesiątej wyszłam z domu. Po drodze zahaczyłam jeszcze o sklep z zabawkami i niebawem byłam w szpitalu.

Korytarzem doszłam do ósemki.

- Łucja!

- Cześć, skarbie - roześmiałam się - Obiecałam, więc jestem. Mam dla ciebie prezent.

- Jaki plezent? - zapytała zaciekawiona.

- Wspominałaś ostatnio, że lubisz Kopciuszka - zaczęłam i wyciągnęłam zza pleców opakowanie z lalką w środku, wręczając je dziewczynce - Podoba ci się?

- Tak! - zawołała, po czym rzuciła mi się na szyję - Jesteś najlepsa na świecie!

- Marysiu, bo mnie udusisz! - pogładziłam ją po plecach.

Ta w odpowiedzi powoli oderwała się ode mnie i siadając z powrotem na łóżku zaczęła odpakowywać zabawkę.

- Kochanie, a powiedz mi... pan doktor mówił ci do kiedy będziesz musiała tu leżeć?

- Pani Zosia posła z nim polozmawiać.

- Pani Zosia?

- Pani z domu dziecka - wyjaśniła.

- A, no tak... - odparłam zmieszana.

- Nie chcę tam wlacać - westchnęła, a na jej małej buzi momentalnie zagościł smutek - Chciałabym mieć prawdziwą mamusię...

Spojrzałam na nią ze współczuciem i choć doskonale wiedziałam co czuje, nie potrafiłam jej pocieszyć. Wiedziałam, że w takiej sytuacji żadne puste słowa nie będą w stanie jej pocieszyć.

- Taką jak ty - uzupełniła, spoglądając na mnie kątem oka.

- Myszko... - uśmiechnęłam się smutno, po czym niewiele myśląc wzięłam ją na kolana.

- A kim pani jest? - usłyszałam za sobą.

Zanim zdążyłam obrócić się do tyłu i zidentyfikować osobę zadającą owe pytanie, moją odpowiedź uprzedziła dziewczynka.

- To jest Łucja.

- Dzień dobry, Łucja Wilk - zaczęłam zmieszana, a mój wzrok od razu z lekarza przeniósł się na kobietę stojącą za nim - Ja jestem z policji...

- Łusia? - zdziwiła się siwowłosa - To ty czy na stare lata mam omamy?

Zdezorientowana Marysia zeszła z moich kolan i patrząc raz na mnie, a raz na swoją domniemaną wychowawczynię zaczęła przysłuchiwać się naszej rozmowie. Wstałam z krzesła i stanęłam przed starszą kobietą, na której twarzy pojawił się uśmiech, ale i odniosłam wrażenie, że wzruszenie.

- Dziecko... - powiedziała, po czym położyła mi dłoń na policzku i mocno objęła.

(...)

Stanęłyśmy przed domem dziecka. Tym domem dziecka. Mimo, że wcale nie wspominałam go źle wolałam unikać tego miejsca. Przywoływało do mnie wspomnienia, dlaczego tak właściwie znalazłam się w tym miejscu.

- Musis jus iść? - zapytała smutna.

- Marysiu... - uklęknęłam przy niej - Niestety, muszę. Ale nie martw się. W poniedziałek przyjdziecie razem z panią Zosią do mnie na komendę.

- Na pewno?

- Na pewno - pocałowałam ją w czółko - Trzymaj się, kochanie.

- Pa... - wyszeptała zrezygnowana.

Niebawem razem z jedną z młodych opiekunek weszła do środka budynku. W milczeniu obserwowałam ją tak długo, dopóki całkowicie nie zniknęła z mojego pola widzenia.

Mój wzrok przeniósł się na kobietę przede mną.

- Skarbie, jak sobie radzisz?

- No chyba dobrze - wzruszyłam ramionami - Opowiadałam pani... pracuję w Interpolu, całkiem nieźle zarabiam, mam własne mieszkanie na Woli...

- Wiesz, że nie o to pytam - wtrąciła.

- No... a jak mam sobie radzić? Nie utrzymuję z tym człowiekiem żadnych kontaktów.

- Dalej siedzi?

- Mhm - przytaknęłam.

Zapadła cisza, która zdawała się być uciążliwa zarówno dla mnie jak i dla niej. W końcu nieznacznie przybliżyła się do mnie i ponownie objęła. Tak, jak pamiętałam.

- Dostaję od niego masy listów - wyrzuciłam w końcu - A ostatnio wyszedł na przepustkę i czekał pod moim mieszkaniem.

- Kochanie, ale nic ci nie zrobił?

- Nie - oznajmiłam - Przepraszał mnie.

- Boże, Boże... - pokręciła głową, głaszcząc mnie po włosach - Następnym razem jak broń Boże go zobaczysz to natychmiast dzwoń na policję.

- Dobrze - uśmiechnęłam się blado - Proszę się o mnie nie martwić. Dam sobie radę.

- Łusia, a ty mieszkasz sama?

- Tak...

- Wiem, że może nie powinnnam, ale... - zmieniła temat - Mieszkasz czy jesteś?

- I mieszkam i jestem - przyznałam, wbijając wzrok w chodnik - Potomstwa też nie mam - uprzedziłam jej kolejne pytanie - Wie pani... chociaż minęło tyle lat, ja nadal nie potrafię nikomu zaufać...

- Nie miałaś nikogo?

- Miałam - westchnęłam - Ale co z tego?

- Wszystko się jeszcze ułoży, zobaczysz - stwierdziła - Widocznie nie spotkałaś jeszcze osoby, która zasługiwałaby na ciebie w stu procentach.

Nie chciałam dłużej kontynuować tej rozmowy. Jej próby pocieszania mnie działały zupełnie w odwrotną stronę.

Około godziny piętnastej byłam z powrotem w domu. Położyłam się pod koc, a po mojej twarzy mimowolnie zaczęły spływać łzy. I choć nie czułam kompletnie nic, nie potrafiłam ich powstrzymać.

***

Witam w kolejnym rozdziale😊 Jak wrażenia? Jak myślicie - o czym Łucja rozmawiała z wychowawczynią Marysi?

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz