Rozdział 57

198 11 2
                                    

- Łucja, poczekaj! - Usłyszałam za sobą. Przebiegłam przez cały parking, nie zważając ani na trąbiące na mnie samochody ani na zdziwionych ludzi kręcących głowami. Wparowałam do szpitala i bez zastanowienia zwróciłam się ku kobiecie w białym fartuchu przechodzącej korytarzem.

- Znaleźliście ją?!

- Słucham? - Zdziwiła się.

- Znaleźliście ją, prawda?!

- Ale kogo?

- M-moje dziecko. - Wyjąkałam, trzęsącą dłonią wyciągając telefon ze swojej torebki i wskazując na zdjęcie niemowlaka.

- Proszę poczekać...

- Nie będę czekać!

- Państwo są rodzicami? - Zapytała, przenosząc swój wzrok na wyższą postać stojącą tuż za mną. I jak zawsze pilnowałam wszelakich formalności, tak teraz nie miałam na nie ani ochoty ani przede wszystkim czasu. - Tak.

- Dobrze... - Odpowiedziała niepewnie. - Proszę za mną...

Oboje ruszyliśmy za kobietą, wewnątrz siebie modląc się, żeby to faktycznie była ona. I żeby była cała i zdrowa.
Niecierpliwie przechodziliśmy przez kolejne oddziały, aż w końcu dotarliśmy do tego właściwego.

- Boże... - Wyszeptałam łamiącym się głosem.

- Ale co pani wyprawia! - Mężczyzna obecny w pomieszczenie momentalnie zatrzymał mnie dłonią.

- Ale to jest moje dziecko! - Warknęłam nie odpuszczając.

- Ale nie może pani...

- Gówno mnie interesuje co mogę, a czego nie mogę. - Powiedziałam prawie że krzycząc i bez zastanowienia wzięłam na ręce płaczące w jednym ze szpitalnych łóżeczek dziecko, niemal wyrywając je pielęgniarce.

- Moje malutkie. - Wydusiłam z siebie, gładząc ją po główce i tuląc do siebie ku widocznemu niezadowoleniu personelu. - Csiiii.... Mama już jest...
Wszystko z nią w porządku?

- Wykonaliśmy już niezbędne badania. - Oznajmił lekarz. - Jak na razie nie widzę powodów do niepokoju. Oprócz lekkiego wychłodzenia organizmu, na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku. Jednak więcej będę w stanie powiedzieć po otrzymaniu wyników badań.

(...)

- Zaskarżę ich. I wtedy dopiero będą mieli problem.

- Kochanie, to nie ma sensu. - Westchnął mężczyzna. - Najważniejsze, że Lileczka jest już z nami.

- Mhm... - Spojrzałam na śpiącego niemowlaka, ostrożnie poprawiając otulający ją kocyk. - Kornel...

- Hm?

- Może... może mógłbyś przynieść tutaj jej łóżeczko? - Zapytałam. - Boję się, że zrobię jej krzywdę, jeśli będzie z nami spała. A nie chcę zostawiać jej samej w...

- Nie tłumacz się. - Przerwał mi, bez słowa wyjaśnienia opuszczając pomieszczenie. Okazało się, że nie musiałam długo czekać - mężczyzna sprawnie przeniósł łóżeczko dziecka z pokoju po lewej do naszej sypialni i postawił w rogu po mojej stronie.

- W porządku?

- Mhm... - Podniosłam się na nogi i podeszłam bliżej mężczyzny. Czując napływające do moich powiek łzy, przytuliłam się do niego, chowając swoją twarz w jego ramieniu.

- Ej...

- Dziękuję.

- Ej, Łucyś... - Zdziwił się. - Co się dzieje?

- Nic.

- Co się dzieje, co? - Powtórzył, tym samym biorąc moją twarz w swoje dłonie i kciukami przecierając moje policzki.

- A co jeśli coś wam się stanie? - Wydusiłam.

- Ale co ty mówisz...

- Gdzie ona była całą noc? - Pokręciłam głową. - Zobacz jaka ona jest malutka i bezbronna...

- Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. - Uśmiechnął się. - I obiecuję ci, że złapiemy tego, kto to zrobił.

- Ja całe życie byłam sama. - Załkałam. - Jesteście dla mnie najważniejsi na świecie.

- Ty też jesteś dla nas najważniejsza na świecie, hm? - Objął moje usta swoimi wargami i począł składać na nich delikatne pocałunki.

- Cieszę się, że cię mam. - Pogłaskałam go po szorstkim policzku, a na mojej twarzy pojawił się pierwszy od dłuższego czasu uśmiech. Nasza krótka wymiana zdań została przerwana przez  dźwięk telefonu dochodzący z szafki nocnej nieopodal nas. Ten dał mi jeszcze jednego buziaka i udał się właśnie w tamtym kierunku.

- Kto to?

- Nikt... - Uśmiechnął się pod nosem.

- No jak to nikt?

- Oj no, nieważne. - Odłożył smartfon z powrotem na swoje miejsce i dziwnie szczęśliwy wyszedł z pomieszczenia. Położyłam Lileczkę do jej łóżeczka i upewniając się, że Kornel jest w łazience pośpiesznie chwyciłam za jego telefon.

- O proszę... - Powiedziałam sama do siebie. - Od kiedy ty masz blokadę? -
Pomimo usilnych starań nie udało mi się osiągnąć tego, czego chciałam. Dopóki nie przyszedł kolejny SMS, a wraz z nim numer jego nadawcy...

(...)

- Łucja, na pewno dasz sobie radę?

- Olgierd, błagam cię.

- Ale może...

- Nie. - Przerwałam mu. - Przesłucham go sama.

Weszłam do sali przesłuchań, z impetem zamykając za sobą drzwi. Byłam gotowa na wszystko. Dosłownie na wszystko. Usiadłam naprzeciwko wyraźnie rozbawionego mężczyzny i położyłam dyktafon na stoliku. Założyłam ręce na piersi, postanawiając przyjąć dokładnie taką samą taktykę jak on.

- Słyszałem, że milczenie jest złotem - Odezwał się w końcu. - Ale żeby na przesłuchaniu?

- W twoim przypadku niekoniecznie.

- Ile razy mam mówić, że jestem niewinny?

- Wiesz ilu mamy tutaj takich niewinnych jak ty? - Roześmiałam się.

- Ale ja mówię prawdę.

- A ja jestem Krwawa Mary.

- Kto?

- No właśnie. - Oparłam się wygodnie o krzesło za mną. - Możemy sobie pomilczeć. Tylko nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to działa tylko i wyłącznie na twoją niekorzyść.

- No dobra. - Przymarszczył brwi. - Co chcesz wiedzieć?

- Skąd znasz Maćka Madeja?

- Nikogo takiego nie znam.

- W takim razie kto zlecił ci porwanie mojego dziecka?

- Nie porwałem żadnego dziecka.

- Doprawdy? - Powoli podniosłam się na nogi i ku jego widocznemu zaskoczeniu przycisnęłam do stolika. - Słuchaj, koleś. - Warknęłam. - Za chwilę stracę cierpliwość. Albo zaczynasz sypać albo załatwię ci najgorszą odsiadkę w twoim życiu. Żarty się skończyły.

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz