"Coś się święci"

4.2K 226 24
                                    


- No nareszcie – spojrzałem wtedy zaskoczony na Sebastiana i uniosłem brew do góry, zachęcając go żeby rozwinął swoją wypowiedź – nawet nie wiesz ile czekałem na to, żebyś wreszcie wyjechał temu palantowi, co prawda wiedziałem, że staniesz w końcu w jej obronie, ale czemu to trwało aż tak długo – zaśmiał się pod nosem.

Jego słowa wciąż odbijają się echem w mojej głowie. Do teraz nie mogę pozbyć się banana z mordy. Dodatkowo tydzień dobiegł końca, już niedługo zobaczę się z Agathą. Jestem w drodze po moje słoneczko. Z tego co wiem, to z wynikami wszystko jest okey. Poza tym po pobraniu od niej szpiku, nie wystąpiły żadne komplikacje na całe szczęście i już się zdecydowanie lepiej czuje, dlatego cholernie się cieszę. Przez ten tydzień nie miała nawet kiedy ze mną porozmawiać, bo wiecznie te badania, a po zabiegu musiała odpoczywać.

***

Jestem już praktycznie gotowa do wyjazdu, pożegnałam się ze wszystkimi. Muszę przyznać, że bardzo sympatyczny personel tu jest. Postawiłam swoją walizkę koło drzwi i wyszłam na korytarz, ruszyłam na lewo, kiedy stanęłam przed drzwiami doktora Hammiltona. Zapukałam, usłyszałam „proszę" nacisnęłam klamkę i drzwi ustąpiły.

- Dzień dobry – powiedziałam patrząc na mężczyznę, który siedział za biurkiem, widać było, że miał mnóstwo pracy papierkowej.

- O cześć Agatho, co Cię do mnie sprowadza? – spojrzał na mnie.

- Przyszłam zapytać, czy mogę już wyjść, chciałam się upewnić czy nie będę już potrzebna i podziękować za opiekę – w międzyczasie mężczyzna wstał i podszedł do mnie.

- Ależ nie ma najmniejszego problemu, to nasz obowiązek – uśmiechnął się.

Uścisnął moją dłoń, pewnie, ale nie za mocno jakby wiedział, że może mi połamać palce.

- Do zobaczenia – rzucił na koniec z ciepłym uśmiechem.

Opuściłam pomieszczenie, wróciłam po swoją walizkę do Sali w której byłam przez ten czas i ruszyłam wzdłuż korytarza, chwyciłam za klamkę drzwi, które oddzielały oddział od głównego korytarza. Zostało mi nie wiele do pokonania. Teoretycznie miałam jeszcze jakąś godzinkę, zanim Max przyjedzie, ale przed szpitalem są ławeczki. Zajęłam jedną z nich, z torby podręcznej wyjęłam książkę, którą aktualnie czytałam i zagłębiłam się w lekturze. Po jakimś czasie, zauważyłam nad sobą czyjś cień. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam na mężczyznę w wieku o koło dwudziestu pięciu lat, był niewysoki, ale kilka centymetrów wyższy ode mnie, przynajmniej tak mi się zdawało. Miał dopasowaną, ale nieopiętą koszulkę na ramiączkach, jej biały kolor idealnie podkreślał jego opaleniznę. Do tego seledynowe krótkie spodenki i zwyczajne trampki, to znaczy może nie takie zwyczajne bo Vansy. Wyglądałby zwyczajnie gdyby nie kilka tatuaży na jego ciele. Na jego lewym ramieniu był smok, na prawym zaś orzeł z rozprostowanymi skrzydłami, a na karku wił mu się wąż, wzdrygnęłam się na sam jego widok. Bacznie mnie obserwował.

- Mogę? - jego gruby i szorstki głos sprawił, że dostałam gęsiej skórki.

Kiwnęłam tylko głową. Bez słowa zajął miejsce obok mnie. Dyskretnie odsunęłam się na brzeg ławki. Prychnął pod nosem. Starałam się nie zwracać na niego większej uwagi, wróciłam do lektury.

Kątem oka dostrzegłam jak wyjmuje z kieszeni paczkę, a z niej papierosa.

- Masz ognia? - spojrzałam na niego zaskoczona, uniósł brew.

- Nie - odparłam - przepraszam - wymamrotałam.

- Jesteś strasznie spłoszona - uśmiechnął się, prawie, ze przyjaźnie.

Spojrzałam na zegarek na swojej dłoni. Coraz bardziej stawałam się zaniepokojona.

***

Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę wejścia do szpitala. Odwróciłem się jeszcze zamykając samochód i wtedy dostrzegłem Agathe na ławce z jakimś podejrzanym kolesiem. Ruszyłem szybszym krokiem w ich kierunku. Widziałem po niej, że jest spięta.

- Cześć aniele - spojrzała na mnie, a z jej twarzy zniknęło napięcie.

- Aniele - prychnął pod nosem ten koleś, wydawał mi się znajomy.

- Długo czekasz? - zapytałem ignorując go.

- Chwile - odparła - ale już się niepokoiłam - dodała znacznie ciszej.

- Przepraszam - objąłem ją w tali i przyciągnąłem do siebie, składając delikatny pocałunek na jej czole.

...

Całą drogę rozmawialiśmy na temat tego jak wyglądał u niej ten tydzień. Badania, zabieg, obserwacja. Podziwiam mojego aniołka, w życiu nie miałbym na tyle odwagi, żeby zdecydować się na coś takiego, a ona? Zrobiła to dla kogoś kogo w ogóle nie zna, z kim nie jest spokrewniona. Jest bezinteresowna pod każdym względem, sam się o tym przekonałem. Jest moim aniołem, dla niej jestem w stanie zrobić wszystko. Sam się sobie dziwię, ale ja naprawdę ją Kocham. W życiu nie przypuszczałem, że ktoś zdoła zmienić mnie w normalnego, porządnego faceta, który kurde jak sami wiecie, jest cholernie zazdrosny o swoją dziewczynę. O taką szarą myszkę. To znaczy ykhm.. w sumie ciężko w tej chwili powiedzieć, że jest szarą myszką.

***

*kilkanaście dni później*

Siedziałam w McDonaldzie z Max'em przy stoliku i jadłam frytki, kiedy on kończył jeść swojego drugiego już Big Mac'a. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Ubrudziłeś się – podniosłam się biorąc do ręki serwetkę i nachyliłam się żeby go wytrzeć, ale wtedy odezwał się mój telefon. Podałam mu białą chusteczkę a sama sięgnęłam do swojej torebki i wyjęłam z niej telefon – tak słucham? – w słuchawce odezwał się głos doktora Hammilton'a – dzień dobry panie doktorze – znowu jego przyjazny głos – rozumiem – znowu on – tak, oczywiście, wstawie się jutro koło południa – odparłam – ale wszystko jest w porządku? – nic nie rozumiałam – dobrze będę jutro, do zobaczenia – i się rozłączył.

Brunet mi się przyglądał uważnie.

- Co jest? – zapytał z pełnymi ustami a ja wybuchłam śmiechem.

- Nie mów z pełnymi ustami.

Przełknął odłożył resztę swojej kanapki, popił to pepsi.

- A więc, co się stało aniele?

- Muszę się jutro wstawić w szpitalu w Lafayette.

- Czemu? – spojrzał na mnie zaskoczony.

- Sama nie wiem, wiem tylko, że doktor Hammilton ma coś pilnego do mnie.

- Pojadę z Tobą – powiedział bez chwili namysły.

- Mógłbyś? – zapytałam, a on kiwnął głową.

- W innym wypadku bym tego nie proponował.

- Dziękuję – powiedziałam z delikatnym uśmiechem – martwię się, że coś jest nie tak, pan Hammilton wydawał się być trochę jakby nieobecny, zaskoczony? sama nie wiem o co chodzi.

- Dowiemy się jutro – powiedział biorąc moją dłoń i zamykając ją w swojej – a teraz nie gnęb się już tym, proszę.

.....................................................

Krótko, w siedmiu słowach: Nie wiem co się ze mną dzieje. :(

//Bubbles ;3

It's not my storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz