„Przypadek i przeznaczenie jedno mają imię."

3.6K 197 17
                                    


- Taxi! – krzyknęłyśmy w jednym czasie z Lucy i zaczęłyśmy się śmiać.

- W którą stronę jedziesz? – zapytała z uśmiechem.

- Do Skyline Medical Center – odparłam.

Zaczęła się śmiać.

- Przypadek, że ja również jadę w tamtym kierunku? – uniosła brew.

- Nie wierze w przypadki – odparłam z uśmiechem.

.....

Wysiadłyśmy pod szpitalem, oczywiście Lucy uparła się, że zapłaci za mnie również. Byłam jej w tym momencie cholernie wdzięczna, nie miałam zbyt wiele pieniędzy, a sama jeszcze nie wiedziałam, czy moi rodzice w ogóle chcą mnie znać. Gdyby było zupełnie na odwrót, musiałabym jakoś tą jedną noc przetrwać. Natomiast jutro, pewnie autobusem, ponieważ podróż jest dużo tańsza, wyruszyłabym w podróż do domu.

- Dziękuje - powiedziałam, a ona się tylko uśmiechnęła - Lucy, jestem Ci naprawdę wdzięczna za wszystko.

- Agatho, uwierz mi to nic takiego - położyła mi rękę na ramieniu - ja również byłam kiedyś w Twoim wieku, mimo, że to było jakieś wieki temu - zaśmiała się ciepło - ale takich rzeczy się nie zapomina i wiem, że początki są trudne - zamilkła na chwilę - gdyby nie mój mąż Alexander - wzięła do ręki swój wisiorek, na którym wisiała obrączka – pewnie by mnie tu dzisiaj nie było w takim wydaniu – rozłożyła ręce, prezentując się z pięknym uśmiechem.

- Szczęściarz z Twojego męża, mieć taką żonę to marzenie - odparłam ze szczerym uśmiechem.

- Nie do końca szczęściarz - na jej twarzy pojawił się gorzki uśmiech - pięć lata temu zginął w katastrofie lotniczej.

- Oh Lucy tak mi przykro, nie wiedziałam - poczułam pragnienie, aby natychmiast ją przytulić, więc to zrobiła, może to dziwne, bo przecież jej nie znałam, ale od tej kobiety biło takie ciepło. Byłam zła na siebie za to, ale skąd mogłam wiedzieć. Kobieta oddała mój uścisk.

- Nic nie szkodzi, skąd mogłaś wiedzieć - powiedziała po chwili odsuwając się ode mnie - chyba powinnyśmy się zbierać, przepraszam, po prostu córka już na mnie czeka, wczoraj miała przeszczep.

- Rozumiem, dziękuje Lucy za pomoc , za wszystko, za rozmowę również.

Uśmiechnęła się.

- Nie dziękuj, mam nadzieje, ze jeszcze się zobaczymy Agatho, do zobaczenie i uważaj na siebie moja droga - powiedziała przytulając mnie, czym mnie zaskoczyła. I odeszła.

Chwile trwało zanim się otrząsnęłam, ale w końcu przekroczyłam drzwi szpitalne. Skierowałam się do informacji, w okienku siedział starszy mężczyzna.

- Przepraszam - uniósł na mnie wzrok z nad krzyżówki - szukam ordynatora Thomson'a.

- Windą na trzecie piętro, oddział onkologii pokój numer 36.

- Dziękuje - uśmiechnęłam się do niego - miłego dnia - powiedziałam i odeszłam od okienka. Skierowałam się do windy, postępując zgodnie z instrukcjami. Po kilku minutach stałam przed jego gabinetem. Wzięłam głęboki oddech, na korytarzu nie pachniało jak w szpitalu, raczej neutralnie, może trochę jak na stołówce. Zapukałam w drzwi. - Proszę - powiedział znacznie grubszy głos od doktora Hammilton'a.

............

Wzięłam głęboki oddech. Stałam przed tymi drzwiami. Właśnie skończyłam rozmowę z doktorem Thomson'em. Zamknęłam oczy i zapukałam delikatnie w drzwi pokoju, do którego mnie skierował ordynator oddziału. Nacisnęłam klamkę i drzwi ustąpiły. Weszłam do środka. Przy łóżku, tyłem do mnie siedział jakiś mężczyzna, przypuszczam, że to był mój tata. Na łóżku, w pół leżącej pozycji siedziała piękna, lecz widać było, że bardzo wyczerpana kobieta. To na pewno była moja mama. Miała takie same oczy jak moje. Tak głęboko zielone.

It's not my storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz