Szłam chodnikiem z zakupów, z dwiema torbami. Mama prosiła abym kupiła kilka rzeczy do domu. Boże, jak to dziwnie brzmi. „Mama". Jeszcze kilka tygodni temu nie miałam pojęcia o tym, że w ogóle moi rodzice żyją. Żyłam w świadomości, że nie mam nikogo prócz ciotki i wujka. A teraz? Wiem, że mnie okłamywali przez cały czas. Z zamyśleń wyrwał mnie jakiś głos. Odwróciłam się, w moją stronę bieg blondyn z sąsiedztwa.
- Zaczekaj – zawołał doganiając mnie.
Zatrzymałam się zaskoczona analizując czy nic nie zostawiłam w sklepie.
- Cześć – powiedział stając obok mnie, w ogóle nie zasapany. Musi mieć niezłą kondycję. – mieszkasz u państwa Smith, prawda? (jakby co przepraszam, ale nie wiem, czy już dawałam nazwisko rodziców 'Agathy'.)
- Owszem, a ty jesteś tym blondynem z sąsiedztwa, który ostatnio się przyglądał mojej osobie?
- No tak – podrapał się po głowie lekko się czerwieniąc – wybacz, po prostu nie codziennie można tutaj spotkać dziewczynę o takiej urodzie.
Tym razem to ja się zarumieniłam. Był pierwszym chłopakiem, oprócz Maxa, który wywołał u mnie rumieńce na policzkach. Brakowało mi go. Cholernie. Tęskniłam za nimi. Nie ty
- Przyjechałaś na wakacje do wujków? – Jego głos wyrwał mnie z moich myśli.
- To są moi rodzice – odparłam patrząc w jego niebieskie oczy.
Były zupełnie inne niż oczy Maxa. W oczach bruneta zawsze widziałam to coś. A w oczach blondyna, który stał w tej chwili przede mną, tego nie było. Nie były złowrogie, jak za pierwszym razem gdy spojrzałam w oczy Maxa, ale nie było w nich również tej magii, którą posiadały te piekielne, granatowe oczy.
- Wybacz – powiedział – nie wiedziałem, że państwo Smith mieli dzieci.
- To dość skomplikowany temat – westchnęłam uśmiechając się blado.
- Pomóc Ci z zakupami? – zapytał biorąc ode mnie dwie siatki.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się.
****
Nie potrafię wytrzymać dłużej w domu. Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Może poszukam pracy? W końcu są wakacje. Poza tym może znajdę trochę czasu na to aby nadrobić materiał do szkoły. Jestem rok w plecy, a jeśli mam zamiar o nią walczyć to muszę się wziąć w garść. Muszę mieć możliwości. Muszę zapewnić jej bezpieczeństwo pod każdym względem. Bo jeśli nie będę mógł zapewnić jej domu, to jak będę w stanie się nią zaopiekować i zapewnić jej wszystko. Chce jej dać wszystko. Począwszy od najdrobniejszej rzeczy a skończywszy na czymkolwiek czego po prostu zapragnie. Chce dać jej siebie. Bo moje serce już do niej należy. Spojrzałem na Bejb. Leżała patrząc w okno. Cierpiała. Może i bardziej niż ja?
- Chodź mała idziemy na spacer.
Pies zerwał się na łapy i dość szybko zniknął za drzwiami, a już po chwili słyszałem jej szczekanie na dole przy drzwiach. Uśmiechnąłem się. Złapałem bluzę, która leżała na fotelu, wziąłem telefon ze stolika i słuchawki z pułki. Zbiegłem po schodach, zakładając bluzę i chwyciłem za klamkę. Już miałem wychodzić, kiedy za plecami usłyszałem głos mojej siostry:
- Wybierasz się gdzieś?
- Na spacer z Bejb – odparłem obojętnie.
- O tej porze? – uniosła brew – jest prawie północ.
- To co, nic mi się nie stanie, większość w tym mieście się mnie boi, doskonale o tym wiesz.
- Max nie zaczynaj.
- Vanesso daj mu spokój – za jej plecami pojawiła się babcia – jest odpowiedzialny i da sobie radę – puściła do mnie oczko.
- Dziękuję babciu – rzuciłem i wyszedłem na zewnątrz.
Wsadziłem słuchawki do ucha, założyłem kaptur i ruszyłem truchtem przed siebie w stronę parku. Bejb już dawno była przede mną, co jakiś czas zatrzymywała się i rzucała czujne spojrzenie w moją stronę. Nie martwiłem się o nią. Znała już tą drogę doskonale.
Wbiegłem do parku, na chwilę przystanąłem i poświęciłem kilka minut na rozciąganie. Po czym ruszyłem jedną z alejek w stronę fontanny. Na początku patrzyłem pod swoje nogi, dopiero po chwili podniosłem głowę do góry, ale to co zobaczyłem nie docierało do mnie w żadnym wypadku. Pod fontanną ktoś leżał. Sądząc po tym, że to była drobna sylwetka, to musiała być dziewczyna. Nie myśląc za długo rzuciłem się pędem w jej stronę. Kilka sekund później klękałem już przy niej. Była nie przytomna. Sprawdziłem jej puls i oddech. Był ledwo wyczuwalny. Wyjąłem telefon i wykręciłem numer alarmowy.
- Chciałem wezwać karetkę – powiedziałem w chwili, w której tylko usłyszałem „słucham" - W parku, koło fontanny znalazłem nieprzytomną dziewczynę, puls jest ledwo wyczuwalny, a oddech nierównomierny, podejrzewam, że coś brała na jej rękach są ślady po igle. – Dystrybutorka po drugiej stronie zadała mi kilka podstawowych pytań na które odpowiedziałem szybko. – Nazywam się Maximilian McClain. – Pierwszy raz użyłem swojego pełnego imienia. – Przyślijcie wreszcie tą cholerną karetkę, zanim ta dziewczyna umrze! – krzyknąłem. – Jestem koło fontanny. – odrzuciłem telefon na bok.
Rozejrzałem się, myślałem, że ktoś tu jeszcze jest, ale byłem sam. Spojrzałem na nią, skądś ją kojarzyłem, chyba ze szkoły, była w młodszej klasie. W bladym blasku latarni zobaczyłem jej twarz. Nie wyglądała na ćpunkę. Była raczej skromnie ubrana. Była trochę podobna do Agathy sprzed kilku miesięcy. Jedyną różnicą było to, że Agatha jest brunetką, a ona miała złote włosy?
- Nie możesz odejść – szepnąłem – nie przez takie gówno – dotknąłem jej czoła. Była rozpalona. – Gdzie jest ta pieprzona karetka – warknąłem do siebie pod nosem.
W tej chwili w oddali rozbrzmiał dźwięk wyjącej syreny. A kilka minut później karetka była już na miejscu. Sanitariusze zabierali dziewczynę. Stałem tam i się przyglądałem.
- Ona z tego wyjdzie, prawda? – zapytałem ratownika, który wsiadł właśnie do pojazdu.
- Bardzo bym tego chciał – powiedział – dziękuje młody człowieku.
I odjechali. Jeszcze chwilę po tym jak samochód zniknął mi z oczu patrzyłem za nim.
***
Pod moim domem stała karetka. Poczułam jak żołądek mi się ściska z nerwów. Pospiesznie ruszyłam w tamtym kierunku. Kiedy z domu wyszli sanitariusze z noszami, dostrzegłam na nich mamę. Rzuciłam torby z zakupami i rzuciłam się biegiem w tamtą stronę. Czułam jak do oczu napływają mi łzy. Miałam złe przeczucia. Nie mogłam jej stracić. Nie teraz, kiedy dopiero ją odnalazłam.
- Co się stało? – zapytałam drżącym głosem jednego z lekarzy.
- A pani jest?
- Córką – odparłam.
- Nastąpiły komplikacje – powiedział – zabieramy Twoją mamę do szpitala.
- Mogę pojechać z wami?
- Nie możemy... - przerwałam mu.
- Proszę – czułam jak po moich policzkach płyną łzy.
Mężczyzna popatrzył na mnie, widziałam, że się waha.
- Dobrze, proszę wejść do środka.
Jeden z ratowników zamknął drzwi od środka i po chwili karetka wyjechała z podjazdu na sygnale.
- Mamo nie zostawiaj mnie – szepnęłam biorąc ją za rękę.
---
Udało się! //Bubbles ;3
CZYTASZ
It's not my story
Teen FictionTo opowiadanie o dziewczynie, która jest nie lubiana w szkole przez to, że dobrze się uczy. Chodzi do prywatnej szkoły, ale jest tam tylko przez swoje osiągnięcia, nie to co większość z nich. Tylko, że przychodzi taki dzień, gdzie zaczyna się wszys...