|48|Irysy

5 1 0
                                    

Podziwiała w całości ogromny klon rosnący przy bramie do parku. Rozłożysta korona gęsto porośnięta liśćmi niczym parasol osłaniała ten fragment terenu miejskiego. Kątem oka dostrzegła ruch. Ponownie opuściła wzrok i dostrzegła jakąś sylwetkę wymachującą laską w powietrzu. Ayame z przylepionym uśmiechem do twarzy pokonała sprintem dzielący ich dystans.

— Tak bardzo wzywa cię do natury?

— Nawet nie wiesz jak bardzo — odwrócił się na pięcie, kierując się w głąb parku. — Mam już dosyć tego miasta, twojej wiecznie znerwicowanej matki i twojego wiecznie pyskującego brata. — szedł zadziwiająco szybko tak, że Ayame nie nadążała. Przy tym wręcz przesadnie stukał w chodnik laską jakby chcąc w ten sposób dać upust zmęczeniu oraz frustracji.

— Jak z Theresą?

— Prawdopodobnie przeleży w szpitalu końcówkę ciąży. Chciałem, żeby wróciła do mieszkania, ale nikt nie może przy niej non stop siedzieć.— wówczas zatrzymał się, wciąż stukając przesadnie laską. — Powinnaś ją odwiedzić. Bardzo na to nalega. — Nie przejmuj się tym, co powiedziała matka. Jest po prostu znerwicowana, bo będzie musiała zapłacić za wszystko i akurat się jej nawinęłaś.

Ayame w duchu nieco odetchnęła. Czyli nie powiedział jej o Izuku.

— Ale nie o tym chciałem rozmawiać. — opadł na ławkę, a Ayame poszła zaraz w jego ślady. — Ostatnio, zanim matka i jej nerwica mi przerwały, mówiłem ci o Kawashimie.

— Ach, tak. Pamiętam. — Co od ciebie chciał? — zmrużyła oczy. Wyczuwała problemy.

— Właściwie nic wielkiego. Potrzebował dla pacjenta papiery, które mógłby zanieść na uczelnię. Bardzo mnie zaskoczyło, gdy okazało się, że to ktoś ze szkoły Rena.

— A czemu on sam sobie ich nie napisał?

— Kawashima twierdził, że jest ginekologiem i sprawa śmierdziałaby na kilometr, gdyby on to napisał. Mówił też, że nie może napisać prawdy, bo to delikatna sprawa, więc moja wena twórcza była jak znalazł. Byleby tylko jego pacjent miał czas na powrót do zdrowia.

— Raczej znajomości — wybąkała pod nosem. — Ale nie zgodziłeś się, prawda?

— Zgodziłem się.

— Dlaczego? Przecież sam powiedziałeś, że sprawa śmierdzi na kilometr. — spojrzała z niedowierzaniem na ojca.

— Zgodziłem się z ciekawości. Kojarzyłem nazwisko pacjenta...

Ayame widząc, że chciał jej go zdradzić, wtrąciła się:

— Czekaj, ale czy to nie jest naruszenie tajemnicy lekarskiej?

— Przecież nie zdradzę ci historii jego choroby, bo jej nie znam — Druga sprawa, że nie jestem już lekarzem, tylko naukowcem. To zasadnicza różnica. — oparł obie dłonie na lasce. — Mówi ci coś nazwisko Midoriya?

Ayame spięła się, ale szybko starała się uspokoić.

— Być może, ale zawsze to może być zbieżność nazwisk. — wydukała pośpiesznie, starając się udawać spokojną i wcale nie nieporuszoną.

Tak, to przypadek. To nie o niego chodzi.

Zbieżność nazwisk, zbieżność nazwisk...

— Izuku? — uniósł pytająco krzaczastą brew. Prawdopodobnie wyczytał odpowiedź z jej twarzy. — Czyli pewnie nie wiesz, co się z nim dzieje. A może Ren wie? — Pamiętam tego chłopca z Karuizawy. Milutki i grzeczniutki. Kompletne przeciwieństwo Rena. — opisywał go desperacko tak jakby Ayame uleciał kompletnie z pamięci.

tsunami; tddkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz