Bezbronna

192 8 0
                                    


Miesiąc stażu łączonego z praca pozwolił mi na brak zastanawiania się nad tym co działo się ostatnio w moim życiu. Na studiach szło mi wyśmienicie, o praktykach nie wspominając. Po prostu nic innego nie robiłam, dlatego też moi znajomi kategorycznie stwierdzili ze dziś musze z nimi wyjść na miasto bo staje się pracoholiczką. Mieli racje. Ten miesiąc oprócz pracy i nauki jedynie jadłam i spałam, no i starałam się nie myśleć. Wychodziło. Czułam się bezpieczna.

Nie zapomniałam o wydarzeniach, nie wyleczyłam się, nawet nie starałam się z tym pogodzić. Wiedziałam, że to i tak się nie uda, dlatego najprościej było udawać. Starałam się z całych sił uwierzyć w to, że jest dobrze, że to jak miną mi ten czas bez kontaktu z NIM był cennym czasem poznania siebie i tego, że go nie potrzebuję. Jednakże, jedyne czego się dowiedziałam, to jak dobrą aktorką potrafię być wśród znajomych. Nie mieli pojęcia, że w ogóle ktoś taki pojawił się w moim życiu i nie mieli również pojęcia, że z tego życia odszedł. 

Odszedł, jakie śmieszne niewinne słowo. Ktoś mógłby uznać, dobra, było i już nie ma. Ale on odszedł nie robiąc ani jednego kroku. Odszedł a jednoczenie został. Ulokowany w moich myślach, w moich uczuciach, emocjach, jest w całej mnie, a jednak nie ma go obok. Dał mi ból i zniknął nie odchodząc i nie zabierając nic po drodze. No może oprócz połowy mojego serca. 

Chciałabym znaleść się w świadomości osób, które o niczym nie wiedzą. Na chwilkę wyrwać się z jego sideł. Bo jego brak był dla mnie namacalny. Czułam, że go nie ma. Każda pusta przestrzeń krzyczała do mnie, a ja starałam się zakrywać uszy. Moim izolatorem była praca, ale jeśli będę musiała tak całe życie? Jeśli tęsknota nie minie, krzyk się nasili, a ja upadnę więcej niż jeden raz? Co się stanie, jeśli stwierdzę, że bez niego nie potrafię już dalej żyć? Cierpię, a mimo to żyje dalej, ile jeszcze?

Oprócz krzyków samotności odsuwałam od siebie wszystko inne, co niosło jakiekolwiek emocję. Nie byłabym w stanie poradzić sobie z czymś, co byłoby dramatyczne. Nie rozmawiałam z rodzicami, mimo, że chcieli. Ja też, strasznie chciałam, naprawdę. Porozmawiać, ale jak kiedyś, nie znów słuchać wyjaśnień i przeprosin. Czasem sobie wyobrażałam, jak dzwonie do nich i rozmawiamy, co u mnie, jak u nich w pracy. Jednak u mnie nie było nic, czym mogłabym się podzielić, a u nich nie było nic, z czym nie czuliby się winni mówiąc mi o tym. Dlatego milczałam. Wiedzieli, że żyje i to musiało im wystarczyć. Wbrew pozorom, to naprawdę wiele. 

Wszystko co tylko działo się wokoło mnie było rozmytym obrazem. Nie umiem tego nazwać, ale ludzie z którymi rozmawiałam, miejsca w których przebywałam byli zrobieni z mydła. Rozmazani, wyślizgający się. Nic w moich myślach nie było teraz stałe, oprócz niego.

Moje dwa życiowe filary w tym momencie, to była Mary i Kuba. Trzymałam ich za ręce jak przestraszone dziecko. Oni wiedzieli o wszystkim i to oni byli teraz tymi, którzy nie rozmazywali mi się przed oczami. Mary była zawsze, Kuba był kiedyś i jest teraz. To jak wygląda moja sytuacja mnie samą zadziwia. Nagle mi i Kubie przestała przeszkadzać odległość w tym, aby się kontaktować. Urwany kontakt na nowo splataliśmy. Każdego dnia, sms po smsie, rozmowa po rozmowie. Nadrabiałam to, co się u niego działo i obiecałam, że i on nadrobi to co się działo u mnie, kiedy tylko odzyskam pogląd na moje życie. Era w jakiem żyłam, była erą po pojawieniu się Harrego, a patrzenie za siebie, na czas przed jego pojawieniem się usłany był mglą. Nie wiedziałam, jak żyłam, dlatego też nie wiem jak żyć teraz. Jedyny jasny punkt to czas kiedy był. Potem czarna dziur i mgła. 

Moje przemyślenia zostały przerwane przez jeden z wcześniej wspomnianych filarów, który chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę grupki ludzi, którzy czekali przed lokalem tylko na nas. Luty w tym roku był dość ciepły więc i tej nocy nikt nie ubrał się przesadnie ciepło.

Wyjście  na miasto zaczęło się w restauracji. Mało jedzenia, dużo alkoholu, to jak opiszę moje wrażenia. Kiedy byliśmy w drodze do klubu alkohol zagłuszył nieco moje cierpienie, więc kiedy rozgościliśmy się w środku, nie miałam oporu, aby pójść tańczyć. Drink, parkiet, drink. Powtórka.  Tańczyłam ze znajomymi i nieznajomymi. Było ok. Tyle, więcej nie zdołałam poczuć odkąd... Nieważne.

Nogi pulsowały mi od ilości ruchów na parkiecie, dlatego kiedy wsiadłyśmy z Mary do samochodu dziękowałam zastępom niebieskim. Mogę wrócić do domu. Siedzieć w ciszy. W pustce.  Wieczór minął jak mrugnięcie oka, a może już od alkoholu połowy nie pamiętałam?

-I jak było? - zapytał Luka odwracając się do swojej narzeczonej. Oparłam głowę o szybę i słuchałam tego, jak Mary cała w emocjach odpowiada jak zajebiście było. Byłyśmy na tej samej imprezie? Istniejemy w tej samej puli emocji? Jak można być tak szczęśliwym? Patrzyłam przez szybę auta na nocny Londyn. Zawsze lubiłam ten widok. Ich rozmowa była teraz jedynie tłem, tak samo jak ciche radio.

 Dopiero po chwili melodia jaka z niego płynęła wydała mi się znajoma. Struny wydawały dźwięki, które działały na moje ciało, bez mojej zgody. Nie umiałam wyjaśnić, dlaczego mój oddech przyspieszył. To ten dźwięk gitary, czy alkohol w krwiobiegu? 

Uderzyło jak piorun, bez ostrzeżenia. Prosto w serce. Nie musiała się dłużej zastanawiać. Ten głos poznam wszędzie. Głos Harrego. Moja piosenka, nasza. Melodia była nieco wolniejsza, bardziej melancholijna, ale to była ta piosenka. Byłam pewna. Tekst, który ostatni raz słyszałam u siebie w mieszkaniu, potwierdził domysły.

Im bliżej było do momentu w którym utwór owego dnia się kończył tym mocniej biło mi serce. Nie znałam kolejnych zwrotek, nie wiedziałam więc co czeka za rogiem, nie wiedziałam nawet, czy byłam gotowa to wiedzieć.

Melodia płynęła dalej, jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie paraliżowała mnie całej. Kiedy dołączył do niej ponownie jego głos, zginęłam.

„Nie mogę uwierzyć, że to wszystko za nami

Pragnę jedynie jeszcze raz móc powiedzieć

Jak bardzo cię kocham

W odpowiednim momencie

Nie umiem cofnąć czasu

Ale dla ciebie to zrobię

Zrobie wszystko, aby zabrać nas do wtedy

Jeszcze raz wyszeptać ci na ucho

Jak bardzo cię kocham

Twoje dłonie wskazywały mi drogę

Teraz jestem zgubiony

Odnajdźmy się znowu, proszę

Od nowa

Od nowa nauczmy się żyć

Abym mógł powiedzieć jak bardzo cie kocham „

Łzy ciekły mi po policzkach ciurkiem, we wnętrzu mnie działo się tornado.  Uczucia które tłumiłam poderwały się do lotu. Końcówka melodii była tak spokojna, moje wnętrze tak roztrzęsione.

Katem oka zobaczyłam ze Mary odwraca się do mnie przerażona. Nie potrafiłam spojrzeć na jej twarz. To była nasza piosenka, którą słuchało teraz tyle ludzi. Mimo to on śpiewam dla mnie. Tylko dla mnie. Śpiewał o nas, mimo, że już nie istnieliśmy. Nie umiałam poradzić sobie z tą chwilą. Nigdy sama nie włączałam radia, żeby przypadkiem nie usłyszeć jego głosu, nie obserwowałam go na mediach, jego ani nikogo z kim mógłby być powiązany, tylko po to, aby na niego nie patrzeć. Bo tak było łatwiej, odciąć się. I teraz, po tym długim miesiącu usłyszałam ponownie jego głos. Jak śpiewa o nas. Czemu teraz musiałam słuchać tego, nie wiedząc gdzie jest i co robi, a nie jak ostatnio obok niego na kanapie. Tak nie mogło być, to było nie fair. Zaatakował mnie w momencie, w którym najmniej bym się tego spodziewała. Byłam bezbronna.

One Night Chance // H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz