Walentynki

220 7 1
                                    


Nie miałam pewności, gdzie przebywał Harry przez cały ten czas, od kiedy nie mamy kontaktu, ale kwiaty, które dostałam rano dawały mi wierzyć, że jest w tym samym mieście co ja. Dlaczego tak bardzo mnie to ruszało, niepokoiło? Nie musiałam się bać, że spotkam go na ulicy, bo jedyne miejsce do jakiego dziś idę to biuro praktyk, mimo to uważnie badałam przestrzeń odkąd wyszłam z mieszkania. Chciałam go spotkać i to za tą myśl się karciłam najbardziej. Mary namieszała mi mocno w głowie, a prezent to tylko wzmocnił. Ściemniało się, dodatkowo pogoda nie sprzyjała dlatego musiałam mrużyć oczy patrząc na każdego przechodnia. Westchnęłam z irytacją sama na siebie.

Weszłam do biurowca i skierowałam się prosto do gabinetu który dzieliłam ze współpracownikami, było zadziwiająco spokojnie. W naszym pokoju jedynie dwa biurka były zajęte.

-No, no, widzę, że kolejna należy do klubu singielek - powiedziała Alice  odkręcając się na krześle

-Hm? - uniosłam brwi wyrwana z kontekstu

Dziewczyna zaśmiała się cicho i rozejrzała się po sali.

-Nie widzisz jakie dzisiaj tłumy? - spojrzała na moją zdziwioną minę co jeszcze bardziej ją rozbawiło 

-To już nie singielka, to niezależna kobieta, która nawet nie myśli o tym, że nie ma partnera - rzuciła Beth zza swojego biurka nie odrywając wzroku od laptopa

-Walentynki są dzisiaj kochanie - wyjaśniła Alice i wróciła do zadania

Walentynki. Prezent.... Może jednak nie było to pożegnanie, a chęć jakiegokolwiek powiązania w ten dzień? Czemu musiał być tak uroczy i romantyczny kiedy jednocześnie złamał mi serce i odebrał zaufanie. Moje kroki były powolne jakbym nie mogła poruszać się i jednocześnie roztrząsać tego, co zastałam na łóżku.

-A tak serio, czemu dziś przyszłaś? Jest niedziela, stażyści w niedziele mają wole. 

Tym razem Alice podeszła do mojego biurka z kubkiem kawy i herbaty, jeden z napojów przygotowała dla mnie. Zawsze myślała za innych i zazwyczaj udało się jej zgadnąć czego dana osoba chciała. Tym razem też zgadła, kawa naprawdę mi się przyda.

-Ana napisała, żebym przyszła, to jestem - odparłam upijając łyk

-Ana? Cholera nie brzmi to dobrze - oparła się o moje biurko biodrami i spoglądała na mnie zmartwiona

-Co masz na myśli?

-Samowi też kazała przyjść w niedziele 

-Samowi? - nie mogłam sobie przypomnieć kto od nas nosił takie imię

-No właśnie - spojrzała wymownie -Już tu nie pracuję. Był od rachunków i zawalił jakiś deal za sto tysięcy.

Otworzyłam szeroko oczy i głośno przełknęłam ślinę.

-Ale może u ciebie chodzi o coś innego, przepraszam, nie chciałam cie przestraszyć - złapała mnie za ramie widząc moja reakcję

Oddaliła się od mojego biurka bo właśnie ktoś zadzwonił na jej telefon. A ja zostałam sama, przerażona wizją zwolnienia. Nie pracowałam tu na etat, ale staż był szansą zatrudnienia. Chociaż bardziej martwiło mnie co zrobie, kiedy zostanę bez pracy, czyli bez zajęcia myśli.  Nie wiem czy miałabym siłę na szukanie czegoś innego. Czułam jak puls mi przyśpieszył i próbowałam przeanalizować wszystko co mogłam zawalić, ale naprawdę pracowałam jak najciężej mogłam.

-Pani Anderson? - sekretarka zajrzała do pokoju -Proszę udać się do gabinetu Pana Willsona i tam na niego zaczekać

Zniknęła zostawiając mnie z jeszcze większym przestrachem. Dziewczyny które znajdowały się w studio spojrzały równie spanikowane. Pokój dyrektora zarządzającego to co innego niż rozmowa z Aną, nikt tam nie był proszony bez znaczącej przyczyny. Zazwyczaj złej.

One Night Chance // H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz