I.2.

610 56 14
                                    

Dwa lata wcześniej

Mój mąż, Frederic, właśnie się wyprowadził ze wspólnie wynajmowanego mieszkania. Raczej nie miał wyboru, bo w końcu kazałam mu wypierdalać. I tak długo znosiłam jego zdrady. Czarę goryczy przelał telefon od jego kochanki, która, „myśląc", że to on odebrał, oznajmiła radosnym głosem, że jest z nim w ciąży. „I co, cieszysz się, misiaczku"?, spytała ta pinda, szczebiocząc. Nie wytrzymałam i trzasnęłam słuchawką.

To ja chciałam mieć dziecko. Ja! Skończyłam trzydzieści lat, od czterech byłam mężatką. Wcześnie wyszłam za mąż, bo myślałam, że spotkałam miłość swojego życia... Kariera rozwijała się po mojej myśli i co? Ten dupek zrobił dziecko innej, bo dla mnie nigdy nie miał czasu!

Kiedy wrócił z pracy, bo wtedy jeszcze pracował, rzuciłam w niego telefonem. Stacjonarnym. Sprzęt rozpieprzył się w drobny mak, upadając na podłogę. Trudno. Warto było poświęcić stary aparat dla tej jego miny.

Fred szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia.

– Co się stało, kochanie? – spytał, jakby nigdy nic.

– Mam dwie wiadomości – oznajmiłam, usiłując nie okazywać więcej emocji. Nie było to wcale proste.

– Dobre czy złe?

– Dla mnie dobre, bo obie oznaczają, że już cię więcej nie zobaczę, parszywa mendo!

– Ależ skarbie, skąd te nerwy?

Gnojek albo naprawdę nie wiedział, albo tak świetnie grał. W obu wypadkach zasługiwał na moją pogardę.

– Będziesz tatusiem, Fred.

– Przecież bierzesz pigułki! – przypomniał mi, święcie oburzony.

– Ale ta pinda najwyraźniej nie brała! – wrzasnęłam. – Zadzwoniła dziś do mnie, a właściwie do ciebie, ale niestety to ja odebrałam.

Frédéric dopiero wtedy zbladł.

– A więc jednak dopuszczasz do siebie taką możliwość! – warknęłam.

Mój mąż nie odpowiedział, więc kontynuowałam:

– Druga wiadomość brzmi: wyprowadzasz się jeszcze dziś. Zabieraj swoje graty i nie chcę cię tu widzieć.

– Czy możemy o tym porozmawiać na spokojnie? – spytał, nie okazując zbyt wielu emocji. Jakbyśmy rozmawiali o pogodzie, a nie o naszym małżeństwie, które właśnie się skończyło. Chuj złamany!

Tydzień później w mieszkaniu nie było już śladu po wcześniejszej obecności Frédérica Lamartine'a. Wyprowadził się do swojej dziuni, która była bardzo zawiedziona faktem, że ona nie wprowadzi się do apartamentu w piętnastej dzielnicy, mieszczącego się na dwudziestym piętrze wysokościowca, z oknami wychodzącymi na Sekwanę. Chyba liczyła nas coś lepszego, wiążąc się z Fredem, i mocno się przeliczyła. Czy mnie to zmartwiło? Niespecjalnie. Mieszkanie nie należało do Frédérica. Nie było też moje. Należało do znajomego, który pozwolił mi tam zamieszkać w zamian za opiekę nad lokalem i jego utrzymanie. Pomogłam mu kiedyś, a on pomógł mi. Umowa najmu była dla mnie bardzo korzystna, a on miał pewność, że mieszkanie jest w dobrych rękach. Miał się po nie zgłosić dopiero za kilka lat, bo zamierzał na emeryturze osiąść z powrotem w Paryżu. No cóż, znajomości z celebrytami czasem mogą być korzystne, zwłaszcza kiedy uczciwie można poprawić czyjąś reputację i zasłużyć tym na jego wdzięczność. A jednak, to mieszkanie od tamtej pory kojarzyło mi się też z nieudanym końcem mojego małżeństwa. Czy mogłam się wyprowadzić? Nie. Wynajem czegoś podobnego w centrum Paryża pochłonąłby dwie trzecie mojej pensji.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz