IX.9.

497 59 2
                                    

Z lotniska wychodziłam z walizką i plecakiem godzinę później. Było przed ósmą czasu lokalnego. Autobus zabrał mnie do centrum miasta. Po drodze szukałam jakiegokolwiek hotelu w pobliżu Bell Centre, ale wyświetlił mi się tylko Novotel ze swoimi przystępnymi cenami. Alexander pewnie spał w Queen Elisabeth, bo zawsze kazał sobie wybierać najlepsze, a na to nie było mnie stać. Ale o dziesiątej zaczynała się próba.

Zameldowałam się w hotelu na jedną przedłużoną dobę, szybko wzięłam prysznic i przebrałam się w coś lepszego niż miałam na sobie. Wykupiłam sobie śniadanie w hotelowej restauracji, choć według mojego zegara biologicznego, powinno już być po obiedzie. Musiałam jednak cokolwiek zjeść zanim zmierzę się z ochroną obiektu. Wolałam uniknąć dzwonienia do Maxa, a tym bardziej do Alexa. Chciałam mu to powiedzieć prosto w oczy, nawet jeśli nie miałam pewności, że w ogóle zechce ze mną rozmawiać. Nie musiał, prawda? Mógł obrazić się na amen.

Wyszłam z hotelu po dziewiątej, bo wiedziałam, że Alex lubił być na miejscu wcześniej. Niestety, tak jak przewidziałam, ochrona Bell Centre nie chciała słyszeć o wpuszczeniu mnie do środka, nawet jeśli podałam się za asystentkę Hughesa. Nie miałam ze sobą elektronicznej obrączki ani żadnego identyfikatora, więc wzięli mnie za oszustkę.

Kręciłam się wokół budynku aż zobaczyłam limuzynę. Moje serce znowu fiknęło koziołka, kiedy w samochodu wysiedli Evan i Max, ale za nimi nie było Alexandra.

– Max! – wydarłam się, biegnąc w jego stronę.

– Gaëlle! Co tu robisz? Jednak się zdecydowałaś?

– Gdzie Alex? – spytałam, ignorując jego głupie gadanie.

– Już w środku. Chciał być wcześniej, żeby przećwiczyć ten nowy numer... – Max w pewnym momencie zbladł. – O nie! Wszyscy do środka! – wydarł się nagle. Grupa mężczyzn rzuciła się w stronę wejścia do budynku, a ja za nimi. Ochroniarz mnie już nie zatrzymywał.

– Czemu biegniemy? – spytałam w biegu.

– Bo on nie może tego zrobić sam i bez zabezpieczenia!

Wbiegliśmy na halę widowiskową, która była pusta. Światła też były pogaszone, a jednak do sufitem, na wysokości dwunastu metrów ktoś stał. Alexander.

Zamarłam, kiedy zobaczyłam, że szykuje się do czegoś niebezpiecznego.

– Alex, nie!!! – wydarłam się na cały głos, podczas kiedy pozostali rozciągali siatkę zabezpieczającą nad podłogą, szykując się na najgorsze.

Postać w czarnym trykocie zatrzymała się.

– Alex, zejdź do mnie, proszę!!! – krzyczałam dalej na cały głos, bo tylko to mi pozostało. Jeśli choć tak mogłam opóźnić jego brawurowy popis, żeby pozostali zamocowali siatkę zabezpieczającą. Alexander patrzył na mnie, byłam tego pewna.

I nagle to zobaczyłam. Podskoczył, zrobił obrót jak w balecie i zaczął spadać w dół wirującym ruchem, jak śmigło wiatraka, przekładając linę z ręki do ręki, po czym zatrzymał się niewiele nad siatką, trzymając linę w obu rękach i praktycznie utrzymując całe ciało w poziomie. O matko!

A potem puścił linę, odbił się od siatki zabezpieczającej i zeskoczył na podłogę, lądując przede mną. Poczułam, że mam miękkie kolana, a przecież nic mi nie groziło. Stałam bezpiecznie na ziemi, podczas gdy to on zakpił sobie z praw fizyki.

Alex za to zdjął maskę z twarzy i spojrzał na mnie pytająco.

– Co tu robisz, Gaëlle?

– Jestem tu, bo Max mi powiedział, co zrobił – przyznałam.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz