VI.5.

370 52 5
                                    

Nigdy nie byłam aniołem. Po prostu nikomu nie życzyłam takiego cierpienia i zawodu, jakie sama przeżyłam. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby Cédric był szczęśliwy w swoim nowym rodzinnym życiu. Nawet jeśli to nie ja urodzę jego dziecko.

Zostałam u rodziców na noc. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie będziemy się widzieć naprawdę długo, a ja nie będę o trzy godziny drogi pociągiem od nich, tylko na drugim końcu świata. I że będę strasznie tęsknić za nimi, za domem, za Kerlevé, które ponownie odkryłam w czasie moich lipcowych „przymusowych" wakacji tutaj.


26 sierpnia

Następnego dnia rano wróciłam do Paryża pociągiem. Odebrałam bilet lotniczy, który dostałam mailem od jednej z asystentek Hughesa, odpowiedzialnej za podróże. Wydrukowałam go sobie i włożyłam w paszport, żeby nie zapomnieć. Dopakowałam jeszcze rzeczy do dużej walizki na kółkach. Jako bagaż podręczny wybrałam spory plecak. Uznałam, że będzie mi tak wygodniej przemieszczać się po lotniskach niż taszczyć za sobą dwie walizki.

To był ostatni wieczór w moim paryskim mieszkaniu. Chciałam go spędzić nostalgicznie, w ulubionym fotelu, z ukochanym widokiem na Paryż, z lampką wina i książką. Nie inaczej. Plany jednak pokrzyżował mi telefon od Charlesa.

– Czego chcesz, Charlie? – spytałam niezbyt grzecznie, bo był ostatnią osobą, z którą akurat miałabym ochotę rozmawiać.

– Chciałem... cię... przep...rosić, Gali – bełkotał. Musiał być mocno pijany, bo nie słyszałam go w tak złym stanie nigdy.

– To już nie ma sensu, Charles. Ratowałeś swój tyłek i ja to w pewnym sensie rozumiem, choć przyjaciele tak nie robią.

– Wiem....Gali... dlatego... mi głupio... Naprawdę cię... przep...raszam.

– Charlie, połóż się spać – poradziłam mu. – Jesteś pijany.

– Ale... wybaczysz mi?

– Może kiedyś. Wyjeżdżam na rok, wiesz?

– Dostałaś... tę pracę? – zdziwił się.

– Wyobraź sobie, że tak. Trochę w tym twojej zasługi, więc nie będę się aż tak bardzo gniewać.

– Powodzenia, Gali. Pamiętaj o mnie... po powrocie – poprosił.

– Zobaczymy, czy za rok ty będziesz nadal pamiętał o mnie – zaśmiałam się nerwowo. – Też ci życzę powodzenia.

– Nie ma w czym... Zarząd mnie... zwolnił – westchnął ciężko Charles.

– Co???

– Słyszałaś. Derennes jednak poszedł do sądu – Charles zabrzmiał, jakby już wytrzeźwiał. Zgrywał się wcześniej? – Nie mamy żadnych dowodów, więc przegramy.

– A nie mówiłam? – Musiałam to powiedzieć, choć nie powinnam.

– Pomyślałem sobie, że mogłabyś nam pomóc, ale...

– Skoro cię zwolnili, nie masz interesu w ratowaniu CONTEMPORAIN? – dokończyłam za niego.

– Właśnie.

– Widzisz, ja myślę tak samo. Ale jedno ci obiecam.

– Co takiego?

– Derennes jeszcze za to zapłaci – dodałam groźnie, po czym się rozłączyłam. Nie miałam ochoty dłużej rozmawiać z byłym szefem, kiedy w Houston w stanie Teksas czekał na mnie nowy, jeszcze bardziej irytujący. Ale on miał być tylko środkiem do celu, miał mi pomóc spełnić moje marzenie.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz