II.2.

463 54 7
                                    

Niedługo przyjechali technicy.

Największym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że de facto nikt nie „włamał się" do mojego mieszkania, a drzwi zostały otwarte... kluczem. Ponieważ ostatnia osoba, która miała swój klucz, wyprowadziła się ode mnie ponad dwa lata wcześniej, a nie sądziłam, żeby Frédéric miał interes w powrocie do Francji i kradzieży mojego laptopa, padło podejrzenie, że ktoś dorobił go na podstawie mojego. A ja nie miałam pojęcia, kto to mógł zrobić. Nigdy nie rozstawałam się z kluczem do mieszkania. Ktoś w pracy? Nie! To było naprawdę bez sensu.

Policjanci od razu polecili mi wymianę zamków, a ja posłuchałam. Ktoś tak po prostu otworzył sobie moje drzwi kluczem. A to oznaczało, że go miał. A to z kolei... że mój zamek i klucz przestały być gwarantem bezpieczeństwa i trzeba było je wymienić. Wyszukałam najbliższego ślusarza i zamówiłam usługę wymiany na ten sam dzień. Za ekspres trzeba było dopłacić ekstra, ale nie zamierzałam się targować, kiedy chodziło o moje mieszkanie.

Technicy zaczęli od zdjęcia odcisków palców z klamki, drzwi, futryny oraz z mebli, które ucierpiały przy włamaniu. Musiałam oddać swoje odciski do porównania, bo – jak wyjaśnił mi technik – większość ze znalezionych na pewno będzie należała do mnie i trzeba je od razu wykluczyć. Śledczy spytali mnie też, kto był u mnie w ostatnich dwóch dniach. Bez wahania wskazałam Charlesa. Jednocześnie musiałam potwierdzić, że spędziłam tę noc z szefem, który tym samym stał się osobą poza podejrzeniem. Ponieważ miałam i tak jechać do biura, gdzie był jeszcze stacjonarny komputer, na którym mogłam pracować, jeden z techników obiecał pojechać tam ze mną. Pozostali mieli w tym czasie pracować dalej w apartamencie.

W siedzibie redakcji CONTEMPORAIN było poruszenie. Nikt nie zauważył mnie w obecności technika kryminalistyki. Kiedy weszłam z nim do gabinetu szefa, Charles siedział przy biurku i wyglądał na zdenerwowanego.

– Och, Gaëlle, jesteś wreszcie! – zauważył.

– Charles, ten pan jest z policji. Ponieważ w nocy było włamanie do mojego mieszkania, musi wziąć także twoje odciski palców, bo byłeś u mnie wczoraj.

Charlie spojrzał na mnie z przerażeniem.

– Spokojnie, panie Delaurent, to rutynowa procedura. Musimy odsiać odciski palców osób, które nie są podejrzane, żeby wśród licznych znaleźć te właściwe, należące do włamywacza lub włamywaczy.

– Miałaś włamanie, Gali? – spytał, patrząc na mnie ciągle w ten sam sposób.

– Tak, przecież mówię.

– No bo właśnie w redakcji też było włamanie tej nocy.

– Jak to?

– Wezwałem już policję.

– Coś zginęło?

– Tak. Twój służbowy komputer stacjonarny.

– A u mnie w mieszkaniu mój prywatny laptop.

To zdanie dobiło mojego szefa.

– Ja już nie mam siły, Gali. Od czasu tego twojego artykułu o Derennes'ie wszystko się pierdoli. – Schował twarz w dłoniach, nie zważając na obecność policjanta.

– Czy mogę wziąć te odciski, panie Delaurent? – przypomniał o sobie technik, który przyszedł ze mną.

– Proszę bardzo – żachnął się Charles.

Cała procedura trwała tylko chwilę, tak jak w moim przypadku. Kiedy policyjny technik już poszedł i zostaliśmy sami, wróciłam do tematu.

– Chcesz powiedzieć, że to moja wina?

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz