V.4.

374 54 18
                                    

Ochroniarz Max zamknął za mną drzwi gabinetu Hughesa i odprowadził mnie do wyjścia w milczeniu. Przez podwórko też nic nie mówił. Dopiero kiedy byliśmy przy bramie, nie wytrzymał:

– Nie dałaś mu się przelecieć? – Nie dowierzał.

– A to aż takie dziwne na rozmowie o pracę?

– U mojego szefa dziwne.

– Może ktoś w końcu powinien mu pokazać, że za tym jego złotym murem istnieje normalny świat? – zakpiłam, a Max parsknął śmiechem.

– Jesteś moją idolką, Gaëlle.

– Wiesz, ktoś mi już to powiedział i nie wyszłam na tym najlepiej – westchnęłam.

– Musiał być idiotą. Jesteś super – dodał, po czym zrobił ruch, jakby chciał do mnie podejść, ale zatrzymał się nagle. – Przepraszam, jestem w pracy. – Wystawił do mnie rękę, którą uścisnęłam delikatnie. – Do zobaczenia jeszcze kiedyś, mam nadzieję.

Ja też – pomyślałam, ale powiedziałam tylko:

– Pa, Max. Miło było cię poznać.

Od śniadania minęło kilka godzin i byłam już wściekle głodna. Strasznie też chciało mi się pić, a temperatura na zewnątrz dochodziła do czterdziestu stopni. Taki miliarder, a nie zadbał nawet o to, żeby w sali rekrutacyjnej była woda, nie mówiąc już o czymś do jedzenia. Chyba że nie chciał, żeby ktoś się porzygał na jego propozycję.

Weszłam do pierwszego lepszego sklepiku, kupiłam sobie małą butelkę wody i opróżniłam ją prawie duszkiem. Potem pomyślałam o obiedzie i skierowałam się w stronę, gdzie była knajpka, znajdująca się najbliżej hotelu. Nie miałam ochoty na długie spacery w tej temperaturze. Czułam, że jeszcze trochę i się roztopię.

Na szczęście lokal był klimatyzowany, był też wolny stolik, który skrupulatnie zajęłam. Dopiero kiedy zamówiłam sobie sałatkę z tuńczykiem i kawę mrożoną, a kelner oddalił się do kuchni, poczułam, jak zaczyna ze mnie schodzić adrenalina. Próbowałam na chłodno przeanalizować to, co widziałam i czego doświadczyłam w zamku Hughesa, ale nie mieściło się to w moim światopoglądzie, skądinąd całkiem szerokim. Jak ten buc śmiał? Wybrał trzy najinteligentniejsze kobiety z grupy ponad stu, a potem po prostu chciał je przelecieć w swoim gabinecie???

Z ulgą przywitałam podanie posiłku, bo żołądek przyssał mi się już do kręgosłupa. Zjadłam sałatkę dość łapczywie, aż dostałam czkawki. Pomogła mi mrożona kawa, którą długo trzymałam w ustach, aż lody się roztopiły. I czkawka przeszła, i udar mi nie groził. Najedzona i trochę bardziej nawodniona wróciłam do hotelu.

To był mój ostatni dzień na Lazurowym Wybrzeżu. Mogłam przedłużyć pobyt, ale po pierwsze w sezonie to kosztowało majątek, a po drugie trzeba było zacząć szukać też jakiejś alternatywy dla Hughesa, gdyby jednak moje wysiłki nic nie dały i zatrudnił którąś z tych bardziej skorych do zabawy panienek.

W hotelowym pokoju znowu pomyślałam o Cédriku i zrobiło mi się smutno. Czas najwyższy wyrzucić pana Le Roya z głowy i z serca – pomyślałam z żalem. Owszem, mogłabym być z facetem, który miał dziecko z inną kobietą. To się zdarza. Ale nie w sytuacji, kiedy ktoś wciskał mi kit, że od dawna nic go z byłą żoną nie łączy, a okazało się, że dymał ją zaledwie dwa tygodnie wcześniej niż mnie. To nie mieściło się w moim kanonie zaufania.

Wzięłam prysznic, a potem położyłam się nago na hotelowym łóżku, żeby się ochłodzić. I zasnęłam.

Obudziło mnie walenie w drzwi.

– Pani Morvan, proszę otworzyć! – To krzyczał chyba właściciel hotelu, który zwykle siedział w recepcji i nie zapuszczał się do pokoi.

W panice rozejrzałam się za jakimś ciuchem i wciągnęłam na siebie tylko plażową sukienkę, która leżała na wierzchu walizki, bo rano rozważałam jej ubranie.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz