IV.5.

374 49 5
                                    

– Masz wszystko, o co prosiłam? – spytała.

– Tak. Stare zdjęcia, przykładowy artykuł, stary wywiad, dyplomy, informację o działalności kółka dziennikarskiego w moim liceum i jakieś zdjęcie. Znalazłam nawet mój pierwszy artykuł w Paris Match, który pisałam na praktykach studenckich.

– Świetnie. Twoja początkująca kariera dziennikarska po studiach będzie opierała się o lokalny dziennik w Bretanii. Osoba, która będzie szukała o tobie informacji w sieci, dowie się, że potem zmieniłaś branżę na komunikację w biznesie i świetnie ci szło. Pracowałaś przez sześć lat w firmie zajmującej się produkcją części do maszyn rolniczych.

– Co?! – Aż się zakrztusiłam, słysząc te brednie.

– Kochana, prezes firmy Landa, to mój klient od lat. Tak skręciłam biedaka, że sam przyznał, że pracowałaś jako jego asystentka i porte-parole – zaśmiała się.

– Jezu. Przerażasz mnie.

– Spokojnie. Musisz sobie jednak poczytać o tej firmie na ich stronie. Twoje stare zdjęcie zawieruszyło mi się gdzieś na ich podstronie w rubryce „pracownicy" – zachichotała. – Umieściłam też twój artykuł pod zdjęciem prezesa z jakiejś konferencji branżowej. Łatwo wyjaśnić twoją nieobecność na zdjęciach. Ty miałaś tylko dbać o to, żeby twój szef-prezes Louis Cormary błyszczał.

– Myślisz, że Hughes się na to złapie?

– Nie mam pojęcia, jak głęboko każe szukać swoim ludziom. Ale jak się nie złapie, to niczym nie ryzykujesz. Po prostu nie dostaniesz tej pracy, tak?

– Tak myślę.

– Pamiętaj, gdybyś miała jakiekolwiek podejrzenia, nie zgadzaj się na jego warunki i nigdzie nie wyjeżdżaj.

– Potrzebuję tej pracy.

– Ale ten facet może być niebezpieczny, pamiętasz?

– Nie bardziej niż Derennes, jak jego ludzie mnie w końcu dorwą – zauważyłam.

– Nie dorwą, już moja w tym głowa. Podłożyłam dziś podsłuch pod stolikiem twojego szefa i tego drugiego.

– Będziemy wiedziały, o czym rozmawiali? – ucieszyłam się. To by pomogło zrozumieć, czy mam czego się obawiać.

– Tak. Ich rozmowa się nagrywa. Jutro ci dam znać co z tego wyszło.

– Jutro wyjeżdżam na weekend do Bretanii.

– Spokojnie, wrzucę nagranie do twojego zaszyfrowanego sejfu.

– Jak ja ci się odwdzięczę, Olgo?

– Daj spokój. Wierzę, że kiedyś Derennes zapłaci za to, co zrobił, i że to ty przyłożysz do tego rękę.

– Bardzo bym chciała – przyznałam szczerze, bo taka była prawda. Od kiedy dowiedziałam się o śmierci Spasskiego tuż po wizycie u Derennes'a, przysięgłam sobie, że to wyjaśnię.

– I dlatego właśnie cię polubiłam. Jesteś uczciwa, Gaëlle. Masz w sobie coś, co każe ci postępować słusznie.

– I za to aż nader często dostaję po dupie.

– Teraz postaramy się, żebyś wylądowała na cztery łapy, kicia.

Uśmiechnęłam się. Olga naprawdę stała się moją przyjaciółką. Może to był przypadek, ale cieszyłam się, że mnie wtedy znalazła i skontaktowała się w sprawie ciemnych sprawek Derennes'a.

– Dziękuję.

Olga zebrała swój sprzęt i obiecała, że najpóźniej jutro rano da mi znać, o czym rozmawiali Fauchard z Charles'em. A potem wyszła z mojego mieszkania.

Zostałam sama ze swoimi myślami. I wtedy dostałam wiadomość od Cédrika: „Kochanie, o której będziesz jutro?". „Postaram się wyjechać wcześniej, więc jest szansa, że o 14 w Pontrieux. Jeśli nie zdążę, to o 18, ale dam znać wcześniej". „Liczę, że zdążysz", odpisał. Ja też – pomyślałam. Stęskniłam się za nim przez ostatnie kilka dni.

W łóżku dokończyłam jeszcze zaczętą wcześniej książkę, a potem odpłynęłam w krainę snów.

Moje sny nie przypominały komedii romantycznej... Nad ranem śniło mi się, że Charles i Fauchard trzymają mnie za ręce, a Derennes grozi mi nożem. Tak się przestraszyłam, że aż się obudziłam. Nie dam im się zastraszyć! – postanowiłam jednak, kiedy mój oddech już się uspokoił. Była szósta rano, zasnąć nie mogłam, a wstawać mi się nie chciało. Postanowiłam, zgodnie z radą Olgi, poszukać trochę ogólnych informacji w Internecie na temat Faucharda. W końcu znany wróg jest lepszy niż obcy.

Nie znalazłam zbyt wielu informacji. Ludzi o tym imieniu i nazwisko było we Francji sporo. W przeglądarce wyświetliło mi się kilkunastu, w tym profile na Facebooku. Żadnej informacji na temat kancelarii prawnej. Nic. Czyżby podał mi nieprawdziwe nazwisko? A ja, naiwna, dopuściłam go do swojego mieszkania, łóżka, ciała... Cóż, może i nieźle się bawiłam, ale to nie było warte konsekwencji.

Zniesmaczona brakiem sukcesu w poszukiwaniu Faucharda, postanowiłam pośledzić w Internecie Cédrika. Mój nowy facet miał popularne imię i nazwisko, ale i tak pierwsza pojawiła się w wynikach wyszukiwania strona kancelarii. Pewnie była dobrze pozycjonowana. No i to też świadczyło o jego uczciwości. Nie musiał ukrywać swojej firmy. Potem była strona uczelni, którą kończył. Uniwersytet w Rennes, Wydział Prawa. Też się zgadzało. Powiedział mi prawdę. Później były informacje na temat innych Cédrików Le Royów, a było ich naprawdę sporo. O wiele więcej niż Fabrice'ów Fauchardów. A w końcu znalazłam prywatne konto na Facebooku. Przynajmniej to oficjalne, noszące jego imię i nazwisko, ze zdjęciem profilowym wskazującym na właściciela. Żeby wejść na nie, musiałam odpalić aplikację Facebooka w telefonie. To, co tam zobaczyłam, przyprawiło mnie o palpitacje.

Nie mówię oczywiście o koncie Le Roya, bo to było całkiem zacne i niezwykle poprawne politycznie. Żadnych motocykli czy tatuaży. Zdjęcia w garniturze, w gabinecie kancelarii, z jakiejś konferencji, z pociągu... ale też w garniturze, podpisane: „W podróży służbowej. Uwielbiam kolej". Żadnych prywatnych fotek. Status związku „w separacji". Czyli w tym też powiedział mi prawdę. Moje serce urosło o parę centymetrów w związku z tym odkryciem. W końcu jakiś facet mnie nie okłamał, nie oszukał... I nie chciał mnie, bo byłam Gaëlle Lamartine. Chciał mnie dla mnie.

Natomiast moje konto, to było pole bitwy. Tylu prywatnych wiadomości i informacji o komentarzach nie miałam nigdy w życiu. Nie wiedziałam nawet, jak i kiedy się za to zabrać. Na pewno nie na telefonie. Może jak będę wracała z weekendu w Bretanii? Szkoda mi było czasu, który mogłabym poświecić dla Cédrika.

W tym momencie właśnie uświadomiłam sobie, że ja bezwiednie go oszukałam. Przecież miał prawo wiedzieć, z kim się chce związać. Że miałam przez pewien czas status osoby publicznej, że miałam fanów, że ludzie chcieli czytać to, co pisałam. Nie powiedziałam mu ani słowa o dziennikarce w tarapatach, o skandalu, który wywołał Derennes... Postanowiłam to naprawić. Jutro, pojutrze, a może w niedzielę przed wyjazdem. Niech wie, na co się pisze. Przecież nie zamierzałam rezygnować z kariery. Nie teraz i nie przez najbliższych wiele lat.

Już chciałam dodać go do znajomych na Facebooku, kiedy zreflektowałam się, że konto, które mam, jest kontem publicznym dziennikarki Gaëlle Lamartine, a nie prywatnym Gaëlle Morvan, którą znał. Pomyślałam też, że i Hughes może szukać takiego mojego konta w sieci. Musiałam wstać i wziąć się do roboty jeszcze przed wyjazdem.



----

Myślicie, że nie będzie za późno na wyznanie Cédrikowi swojej tożsamości?

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz