VI.4.

356 49 4
                                    

 Miałam około tygodnia na zostawienie za sobą całego mojego paryskiego życia na rok. To było niewiele, ale... Nie musiałam się żegnać z nikim poza Olgą, która i tak nie przepadała za rzewnymi pożegnaniami. Postanowiłam umówić się z nią na kolację i po prostu jej podziękować za pomoc. Byłam pewna, że nasze ścieżki jeszcze się przetną nie raz.

Charles'a nie chciałam widzieć, więc nie miałam i potrzeby pożegnania z nim. Nawet gdyby się dowiedział, że dostałam tę pracę u Hughesa, to co? Przecież nie miałam jeszcze żadnego materiału, a poza tym wcale nie byłam pewna, że za rok będę chciała sprzedać go akurat jemu.

Pozostał mi Olivier, który wygrzewał swoje sześćdziesięcioletnie kości gdzieś w ciepłych krajach, a przy okazji rajach podatkowych, a który powinien się dowiedzieć, że jego paryski apartament zostaje tymczasowo bez opiekuna. Z pisarzami był zawsze ten sam problem. Nie wiadomo, czy żyją we właściwym świecie i czy ich myśli nie błądzą w jakichś fikcyjnych. Poza tym mój znajomy uwielbiał nadużywać dobrych alkoholi, przez co często wieczorami w ogóle nie było już z nim kontaktu. Zostawiłam go sobie na następny dzień.

Rodzice. Z miejsca odrzuciłam opcję wybrania się do nich na weekend, bo ryzyko spotkania w kościele całej okolicy było aż nazbyt duże. Postanowiłam odwiedzić ich na początku następnego tygodnia, tuż przed wylotem, i ewakuować się zręcznie w ten sam dzień. Byłam pewna, że zrozumieją. Ostatecznie, to co się stało między mną a Cédrikiem... to nie była moja wina, i każde z nas miało prawo układać sobie życie po swojemu.

Pozostały kwestie logistyczne. Ile rzeczy spakować? I jakich? Co wywieźć do rodziców, a co zostawić w mieszkaniu, licząc na to, że Olivier jednak go nie wynajmie przez ten rok? Kto będzie odbierał pocztę w czasie mojej nieobecności? Olga?

Ciężko było nie mieć przyjaciół w Paryżu. Jeszcze trudniej nie mieć ich w ogóle. Musiałam jednak jakoś sobie poradzić.


19 sierpnia

– Olivierze, naprawdę mi zależy, żebyś przyjechał odebrać klucze – tłumaczyłam następnego dnia koło południa mojemu upartemu właścicielowi mieszkania.

– Nie chcę. Niech stoi puste, skoro nie będziesz w nim mieszkać – zaprotestował. – Piszę teraz nową pikantną książkę w tropikalnej scenerii i cholernie mi nie w smak podróże do tego śmierdzącego molocha – burknął.

– A czy mogę zostawić klucze przyjaciółce, która będzie odbierała pocztę i zaglądała czy wszystko w porządku pod moją nieobecność? – dopytałam.

– Rób co chcesz.

– Nie chcesz wiedzieć, co się będzie działo z twoim mieszkaniem?

– Nie, bo mnie tam nie będzie. Mówiłem ci, że sprowadzę się do Paryża najwcześniej na emeryturze, na którą się na razie nie wybieram.

– Czyli zgadzasz się na przedstawione warunki? – Chciałam się upewnić.

– Zgadzam się, Gaëlle. Ufam ci – potwierdził Olivier Lecomte, mój pisarski guru.

– Dziękuję, Olivierze.

– Proszę. I powodzenia, Gaëlle. Czekam na twoją książkę o nim – zachichotał, po czym się rozłączył.

Kiedy jeszcze byłam na studiach, Olivier, a raczej profesor Lecomte, był wykładowcą. Uczył całe rzesze studentów, takich jak ja, jak pisać ładne i chwytliwe teksty. Jak je konstruować, stopniować napięcie i utrzymywać zaciekawienie u czytelnika. Potem nagle zrezygnował z wykładania i zaczął wydawać książki. W krótkim czasie zbił na nich spory majątek, bo pierwsza sprzedała się prawie w milionie egzemplarzy. Olivier mimowolnie stał się celebrytą. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie fakt, że były to... podróżnicze erotyki, w których główny bohater, zwykle bogaty Europejczyk zwiedzał kraje trzeciego świata... dogłębnie. Wielu zarzucało mu, że opisuje własne wyuzdane i wątpliwe moralnie doświadczenia. Historie wydane przez Lecomte'a obiły się szerokim echem skandalu w paryskim środowisku naukowym. Ja już byłam po studiach i właśnie zaczynałam karierę dziennikarską, kiedy było mi dane przeprowadzić z nim pierwszy wywiad. Udało mi się oczyścić jego dobre imię, a on w zamian... zaproponował mi swój paryski apartament, bo wymknęło mi się, że szukam czegoś większego, a on właśnie miał wyjechać na dłużej na Haiti. Najwyraźniej ufał mi nadal. No cóż, mogłam się z tego tylko cieszyć.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz