IV.6.

373 56 7
                                    

Godzinę później miałam gotowe konto na Facebooku na nazwisko Gaëlle Maëlys Morvan. Zrobiłam sobie selfie w porannym słońcu wpadającym przez okno w salonie. Promienie podkręciły kolor moich włosów, uwydatniły piegi i sprawiły, że moje oczy wyglądały na intensywniej zielone. Wpisałam w konto podstawowe dane: imię, nazwisko, data urodzenia, miejsce zamieszkania w Bretanii i w Paryżu, studia, miejsca pracy, które wskazała mi Olga. Ustawiłam jednak większość danych jako prywatne. Wstawiłam zdjęcie przy komputerze i jedno z plaży w Kerlevé. I to z lodem na tle wieży Eiffela, które wysłałam Cédrikowi. A potem wysłałam mu zaproszenie do znajomych.

Byłam już głodna, więc zrobiłam sobie śniadanie. Jedząc bagietkę z dżemem i popijając ją kawą, pomyślałam o tym, że powinnam zaprosić do znajomych więcej osób, bo takie „puste" konto wyglądało podejrzanie. Przeszukałam więc zasoby Facebooka pod kątem moich znajomych ze szkoły podstawowej, college'u*, liceum, a nawet ze studiów, ale tylko tych, którzy nie mogli wiedzieć o moim małżeństwie z Frédérikiem. Status związku ustawiłam na „wolna" i pierwszy raz byłam z tego naprawdę dumna.

Posprzątałam po śniadaniu, potem spakowałam do walizki rzeczy niezbędne na weekend, bo nie zrobiłam tego wieczorem. Dla pewności wzięłam ze sobą też nowego laptopa, bo nie chciałam, żeby zginął jak ten poprzedni.

Byłam gotowa i miałam realną szansę, żeby zdążyć na pociąg przed jedenastą. Potwierdziłam więc rezerwację miejsca w TGV i zaczęłam się zbierać. Walizka, komputer, torebka, klucze, zamknąć mieszkanie, sprawdzić, że zamknięte...

Uff, zdążyłam. Na dworcu Montparnasse byłam wcześniej niż przypuszczałam. Miałam szansę kupić sobie jeszcze małą butelkę wody, kanapkę i batonika. Byłam pewna, że kiedy przyjadę do domu, mama nakarmi mnie aż nadto.

Zajęłam miejsce. Wysłałam SMS-a do Cédrika, żeby uprzedzić go, że zdążyłam na wcześniejszy pociąg. Odpisał: „Będę czekał" z ikonką buziaczka, co wywołało mój uśmiech. Tak, ja też czekam. Przede mną były ponad trzy godziny drogi, więc wyjęłam komputer i postanowiłam sprawdzić, czy Olga wrzuciła mi już plik z nagrania rozmowy Charles'a z Fauchardem. Był. Opatrzyła go też komentarzem „Uważaj na siebie i nie klnij za głośno w miejscach publicznych". No to odpalamy...

Dobrze, że założyłam słuchawki, a jeszcze lepiej, że Olga przypomniała mi o zachowaniu w miejscu publicznym. Te dwa chuje rozmawiały O MNIE. Fauchard stwierdził, że Charles się nie postarał, żeby mnie przekonać i nie zdobył plików. Oczywiście, że nie zdobył, bo były ukryte w cyfrowym sejfie. Charlie odbił piłeczkę, że nawet bardzo się starał, bo gdyby nie zaprosił mnie na noc, on nie mógłby wleźć do mojego mieszkania. No ja pierdolę! Co za szczur! Na co Fauchard odbił piłeczkę, mówiąc, że dzięki puknięciu mnie zdobył klucz, a mój szef nie potrafił tego zrobić. Niby jak by miał? A myślałam, że mu na mnie zależy...

Wkurzona zatrzymałam nagranie i zdjęłam słuchawki. Nie mogłam tego dalej słuchać. Z drugiej strony przecież musiałam, żeby dowiedzieć się, co oni knuli. W pociągu było tym razem gorąco, jakby ktoś specjalnie wyłączył klimę. Zanotowałam w pamięci, żeby spytać o to konduktora, kiedy będzie przechodził. Napiłam się wody i westchnęłam ciężko. No nic, trzeba to przetrwać.

Znowu więc założyłam słuchawki. Fabrice Fauchard przekonywał Charles'a, że musi mnie zwabić do redakcji, a on sobie już ze mną porozmawia. Mój były szef oponował, że tylko nie w redakcji i że przecież prawnik Derennes'a wiedział, gdzie mieszkam. Wiedział. Ale wiedział też pewnie, że wezwałabym policję, kiedy tylko by się pojawił pod moimi drzwiami. Odpowiedział Charliemu, że nie ma takiej opcji i że jeśli chce zachować fotel redaktora naczelnego, to lepiej, żeby robił, co mu każą. Prawie pożałowałam gnojka.

Ostatni temat, który poruszyli, kiedy już skończyli mlaskać – a więc byli tam też na kolacji – to sprawa burzy w mediach na mój temat. Na mój??? – nie dowierzałam, kiedy Fauchard zaczął wyliczać oburzone głosy fanów, a także licznych organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka, które poruszył mój artykuł na temat powiązań Derennes'a z dyktatorem Wszechrusi. Jakim cudem to mnie ominęło? No tak... Kiedy rozpętała się największa burza, byłam na wakacjach na wsi. Totalny chill-out, odwyk od socjalmediów i od mediów ogóle. Tylko ja, rodzinna okolica... i Cédric Le Roy.

Odsłuchałam nagrania do końca, choć trwało ponad godzinę, a potem przeszłam do przeglądania mojego oficjalnego profilu na Facebooku. Rzeczywiście, poza nielicznymi hejterami, czytelnicy stanęli w mojej obronie. Zdania takie jak: „Co zrobiliście z Gaëlle?" „Pozbyliście się najlepszej dziennikarki?" „Prawdę powiedziała, to już u nich nie pisze!" i tym podobne były jak miód na moje serce. „Derennes do Moskwy!", to było trochę niesmaczne. Powinien się przyznać do błędu i za niego zapłacić, a nie uciekać. „Lamartine, jesteś wielka!" No cóż, już nie jestem Lamartine, ale przecież oni nie muszą tego wiedzieć... W Internecie było też teraz pełno moich zdjęć, co już nie podobało mi się tak bardzo. Ludzie powyciągali z sieci wszystkie, jakie znaleźli. Owszem, zamiast ciemnych prostych włosów miałam teraz rude i kręcone, nie miałam makijażu i byłam ubrana swobodnie, ale to nie znaczyło, że nikt mnie nie rozpozna, jeśli moja facjata będzie zdobiła wszystkie plotkarskie strony typu Gossip-room, czy portale jak La Depèche i tym podobne. Niestety, nie mogłam z tym nic zrobić, siedząc w pociągu i jadąc na weekend do Bretanii. W zasadzie wcale nie mogłam z tym nic zrobić. Musiałam to przeczekać aż wszystko ucichnie. A gdyby tak rzeczywiście zaszyć się na jakimś odludziu? Pisać artykuły incognito i sprzedawać je różnym redakcjom, jako freelancer? Nikomu nie przyznać się do poprzedniego życia? To była myśl, którą niestety od razu odrzuciłam choćby z tego względu, że były bliskie mi osoby, które o tym wiedziały, jak rodzice. No i powinnam się przyznać Cédrikowi. Chyba się nie pogniewa, że mu dotąd nie powiedziałam?

Zamknęłam laptopa i schowałam go do torby. Wiedziałam już, że Derennes czegoś ode mnie chce i że próbuje do tego zmusić Charles'a rękami Faucharda. Nie zamierzałam im ułatwić zadania.

Mój pociąg minął Rennes, co w naturalny sposób skierowało moje myśli w stronę mężczyzny moich marzeń, którym Le Roy mógł się stać. Jeszcze godzina, a potem przesiadka i tylko pół... Wzięłam się więc za czytanie, żeby ten czas płynął szybciej.

Nowa książka nie spełniła jednak moich oczekiwań. Wkurzona wyłączyłam aplikację i odłożyłam telefon do torebki, żeby patrzeć w okno przez resztę podróży. Znużona zasnęłam.

„Zbliżamy się do stacji Guingamp!", usłyszałam tylko informację w pociągu i w panice zaczęłam zbierać. Capnęłam wszystkie swoje rzeczy: torebkę, laptopa i walizkę, i wybiegłam z przedziału na peron, rozglądając się w panice za drugim pociągiem, tym do Pontrieux, który miał być już podstawiony, bo odjeżdżał dziesięć minut po przyjeździe TGV na stację. Chciałam wyszarpnąć telefon z torebki, żeby sprawdzić godzinę, ale wyleciał mi na peron i się rozleciał.

– Ja pierdolę! – zaklęłam w nerwach i pochyliłam się, żeby pozbierać części.

– Czy pięknej damie przystoi takie słownictwo? – Usłyszałam za plecami głęboki męski głos i przeszły mnie dreszcze. Wstałam od razu.



----

* College to we Francji gimnazjum. Chodzi się do niego po szkole podstawowej, a przed liceum.

Wiem, że kochacie moje zakończenia rozdziałów, więc ja tak z miłości do Was <3

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz