VII.6.

366 56 4
                                    

O co by tu spytać?

– A o czym ty chciałeś mi powiedzieć?

– A nic, takie tam plotki.

– Mów!

– Prawdopodobnie Cindy jest w ciąży – wypalił.

– Jezu! To dlatego chciała dziś zostać u Alexandra po kolacji? Oni są... razem?

– A gdzie tam!

– To co tu się dzieje?

– Nic. Pewnie niedługo będziemy szukali nowej asystentki medycznej.

Jezu! Oni naprawdę coś jej zrobią! – zrozumiałam, ale bałam się już pytać dalej. Postanowiłam zmienić temat i wypytać z innej strony.

– Powiesz mi, kto był pierwszą asystentką Alexandra przede mną?

– Nie.

– A kim była Lizzy?

– Też nie mogę.

– Ona też była w ciąży, prawda?

– Nie mogę ci tego powiedzieć.

– To co możesz?

– Mogę ci dotrzymać towarzystwa, utulić się do snu albo przyjemnie cię zmęczyć – zaproponował.

– Mówiłam ci, że nic z tego nie będzie, Max. Czemu jesteś taki uparty?

– Bo mi zależy. I nie chcę, żeby Alex cię dostał.

– Nikt mnie nie dostanie! Nie rozumiecie, że jestem tu w pracy?

– Dobra, jak jesteś taka uparta, to wykorzystaj swoje dziennikarskie umiejętności i sama się dowiedz, czego chcesz – warknął. A potem obrócił się nie pięcie i wyszedł z mojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Obraził się. No pięknie. Czy to jest dorosły facet, czy dzieciak?

Patrząc na niego czy Alexandra, często miałam wątpliwości co do ich dojrzałości. A z pewnością obaj byli starsi ode mnie. To już młody Vincent, który towarzyszył mi w wycieczce, był odpowiedzialniejszy.

Kładąc się spać, rozmyślałam na temat Cindy, która miała stracić pracę (i nie wiadomo czy tylko pracę) z powodu ciąży, oraz mitycznej Lizzy, o której nikt nie chciał mówić. To chyba o niej był ten artykuł – pomyślałam, przypominając sobie zdjęcie uśmiechniętej blondynki w zaawansowanej ciąży u boku Alexandra. ZNIKAJĄCE KOBIETY HUGHESA.


30 sierpnia

W poniedziałek znowu przebudziłam się tuż po szóstej. To już chyba miał być mój rytm dnia w Teksasie. Od kiedy tu przyjechałam, sen ścinał mnie o dwudziestej drugiej, a o szóstej rano budziłam się wyspana.

Prysznic, ubranie i śniadanie – to też zaczynał być mój rytuał. Zastanawiałam się, czy Alexander przyjdzie do kuchni po swoim porannym treningu, czy spędził wczoraj wieczorem tyle czasu z którąś z asystentek (albo ze wszystkimi), że nie chciało mu się wstawać tak wcześnie.

Albin mnie poznał. Uśmiechnął się od wejścia, ubijając jajka w misce. Czyli jednak Alex przyjdzie.

– Zapraszam, śniadanie gotowe – oznajmił, odkładając na chwilę miskę i trzepaczkę.

Dostałam dwie jeszcze ciepłe brioche z czekoladą. Rozpusta. Byłam ciekawa, czy ktoś oprócz mnie jada tu takie rzeczy. Podziękowałam za bułeczki, kawę i zaczęłam jeść.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz