Rozdział V - Ras le bol!

407 47 7
                                    

Paryż, sierpień 2021

Zbliżał się termin kastingu na nową asystentkę Alexandra Hughesa. W zasadzie na jedną z asystentek miliardera, bo on miał ich zawsze kilka. Nie wiadomo dlaczego. A raczej – wiadomo, ale nie ze mną te numery. Nie wiadomo było też, dlaczego tym razem szukał francuskiej asystentki i ogłosił to aż dwa miesiące wcześniej. Ale kto, jak nie ja, by się dowiedział?

Szykując się do zawodowego wyzwania życia, odebrałam nowy dowód osobisty, zmieniłam dane w banku i w pozostałych instytucjach, z którymi musiałam mieć do czynienia. Na szczęście opłaty za utrzymanie mieszkania i media robiłam na nazwisko właściciela. Skontaktowałam się nawet z fikcyjnym byłym szefem, prezesem firmy Landa, który zgodził się spotkać ze mną i Olgą. Urządziliśmy równie fikcyjne, ale prawdziwe pożegnanie w firmie, w której nigdy nie pracowałam. Zrobiłam kilka zdjęć. Jedno ze mną i szefem pojawiło się nawet na ich stronie. To była naprawdę dziwna firma, bo nikt nie zająknął się nawet, że szef nie miał nigdy takiej asystentki. Potem okazało się dopiero, że z prezesa było niezłe ziółko i tych kobiet „nie-asystentek" trochę się przez jego biuro przewijało, w końcu pracownicy Landy stracili rachubę, kto u niego pracował, a kto... nocował. Na swoje usprawiedliwienie prezes Cormary miał fakt, że był wdowcem od wielu lat i nie ożenił się ponownie. Dla mnie nawet lepiej, to tylko uprawdopodobniło moją historię.

Byłam perfekcyjnie przygotowana. Znałam swoją fikcyjną historię zatrudnienia na pamięć. Nie było to trudne, bo cała reszta „mnie" była prawdziwa: imiona i nazwisko, rodzina, miejsce pochodzenia, edukacja, początki kariery dziennikarskiej. Motyw zmiany pracy też miałam dobry. W końcu u Hughesa zarabiało się o wiele lepiej, a miałam kredyt do spłaty. Na kredyt zresztą też wymyśliłam historię.

Tuż przed moim wyjazdem na południe, zadzwonił do mnie Cédric. Chciał przyjechać, ale się nie zgodziłam. Wolałam usłyszeć to, co ma do powiedzenia przez telefon. Okazało się, że Layla powiedziała prawdę. Była z nim w ciąży, co potwierdziły badania. Próbował jeszcze mnie przekonać, że to nie oznacza, że będę razem, ale nie chciałam tego słuchać.

– To jest nasza ostatnia rozmowa – oznajmiłam mu. – Zajmij się żoną i dzieckiem nie dzwoń do mnie więcej. Zresztą, niedługo wyjeżdżam za granicę na rok, pamiętasz?

– A więc to już pewne, że na rok?

– Pewne – skłamałam. Nic nie było pewne oprócz tego, że nie chciałam nigdy więcej cierpieć przez mężczyznę. Ras le bol! Dość tego!

– W takim razie życzę ci powodzenia, Gaëlle. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz się do mnie zwrócić, gdybyś czegoś potrzebowała. Zawsze ci pomogę.

Nie możesz mi dać tego, czego od ciebie potrzebowałam – pomyślałam.

– Dziękuję, ale wolę radzić sobie sama. Życzę ci szczęścia.

Rozłączyłam się i rozpłakałam. Czemu ja zawsze muszę się wpakować w jakąś kabałę?


12 sierpnia

Do kastingu zostały cztery dni. Miałam już zarezerwowany samolot do Nicei na trzy dni przed kastingiem, niedrogi hotel w okolicach Cannes, blisko rezydencji wakacyjnej Hughesa. tego dnia miałam w planach fryzjera, małe zakupy i pakowanie.

Djenaba spisała się na medal. Moje włosy zdążyły już odrosnąć, a ich naturalny skręt się poprawił. Fryzjerka ożywiła mi jeszcze sam kolor, który teraz dostał ciemnomiedzianą podstawę z kasztanowymi pasmami, bo stwierdziła, że w słońcu i tak nieco się rozjaśni.


13 sierpnia

Podróż z lotniska Charles de Gaulle do Nicei trwała półtorej godziny i była bezproblemowa. Mój samolot wylądował na lotnisku Nice Côte d'Azur* o osiemnastej. Kiedy tylko wyszłam z klimatyzowanego samolotu, uderzyła we mnie fala gorąca. Zupełnie nie rozumiałam już mojego narzekania na upały w Bretanii w lipcu. Jeśli tam były upały, to teraz trafiłam do piekła. Trzeba było jednak z godnością unieść ten ciężar.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz