III.4.

418 44 1
                                    

W głowie tarabaniły mi myśli. Co z tym zrobić? Podobał mi się, to fakt. Miałam na niego ochotę, to też. Czy miałam ochotę się zapomnieć i przeżyć szaloną wakacyjną przygodę? Tak. Zaraz, zaraz! Nazwałam go pacanem, a on stwierdził, że go tym uwiodłam. Serio. Ça va pas la tête?*

– Podobało ci się, że nazwałam cię pacanem? – Nie dowierzałam.

– A jednak! – zaśmiał się, klaszcząc obiema dłońmi w kolana, jakby to był najlepszy żart.

– Co „jednak"?

– Zaprzeczałaś temu od początku.

– Kurczę, wydałam się – zachichotałam jak głupia.

Cédric jednak nie przejął się tym przyznaniem się do winy. Złapał moją twarz w obie dłonie i po prostu mnie pocałował.

– Mrrr, słodka – wymruczał po chwili i wrócił do całowania.

Ożesz...

– To jak będzie, Gaëlle? Dasz się zaprosić na kolację?

– Na... kolację? – spytałam zdezorientowana, bo byłam pewna, że facet weźmie mnie tu, pod drzewem, i nie będzie nawet pytał o zdanie. Szczerze mówiąc, nie miałabym ochoty protestować, tak byłam już rozpalona.

– A co, u was w stolicy nie chodzicie na randki? – zażartował.

– Eeee... – Nie powalałam elokwencją, wiem, ale ten facet chwilowo odebrał mi zdolność logicznego myślenia.

– To jaką masz propozycję? Dla ciebie jestem otwarty.

– Nie mam. Kolacja brzmi nieźle. Ale ja naprawdę chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć za ten żel.

– Chyba już o tym rozmawialiśmy. – Spojrzał na mnie groźnie.

– Odwdzięczyć się to nie znaczy koniecznie oddawać kasę – zauważyłam. – Mogę zaprosić cię na obiad, na kawę albo chociaż na lody?

– Lodów bym nie odmówił w taki gorący dzień – puścił do mnie oko – zwłaszcza, gdyby trzeba było je potem z ciebie zlizywać.

Czułam, jak rumieńce wypełzły na moje policzki.

– Wiesz, co ze mną robisz, jak tak się rumienisz? – spytał cicho, nachylając się w moją stronę. Musnął nosem płatek mojego ucha, a potem cmoknął mnie w szyję, wywołując dreszcze. – Nie odmówię ci na żadne zaproszenie, ale teraz chodź, odprowadzę cię do domu, bo zaraz twoja mama przyjdzie na przerwę do domu i będzie się zastanawiała, gdzie cię porwałem.

Jeśli nie chciałam się poczuć jak nastolatka na wakacjach, to mi się nie udało. W Paryżu może i mogłam być dorosłą kobietą, ale w Kerlevé nie mogłam nawet zaprosić faceta do domu bez zgody rodziców. Nie mówiąc już o zostawieniu go na noc. Hoteli w najbliższej okolicy nie było, a pensjonaty prowadzili sąsiedzi i znajomi rodziców, między innymi państwo Le Roy, rodzice Cédrika. Wyglądało na to, że jeśli chciałam być dorosłą kobietą i uprawiać seks z dorosłym mężczyzną, trzeba było się wynieść do jakiegoś większego miasta. I on też zdawał sobie z tego sprawę. W końcu tu się wychował. Dlatego odprowadził mnie do domu.

Pech chciał jednak, że wyczaiła nas moja mama, kiedy Cédric całował mnie na pożegnanie.

– Gaëlle, nie zaprosisz... kolegi na obiad? – spytała.

– Właśnie poczułam się, jakbym miała piętnaście lat – szepnęłam do niego.

– Jak ty miałaś piętnaście, to ja już miałem dwadzieścia. Mógłbym cię zbałamucić – zachichotał szelmowsko.

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz