VIII.5.

387 55 2
                                    

Pozostałe dwa tygodnie w Kanadzie były... dziwne. Alexander i Max znikali na całe dnie. Zabrali mnie tylko trzy razy na spotkania z zarządem Lagrange i kazali notować różne rzeczy oraz od czasu do czasu odwracać uwagę Kanadyjczyków pytaniami o różne szczegóły działalności firmy i również notować ich odpowiedzi. To działało na poziomie psychologicznym tak, jak audyt wewnętrzny, bo w pewnym momencie członkowie zarządu zaczęli zachowywać się nerwowo i stracili rezon.

Przez pozostały czas nudziłam się jak mops, więc szukałam na własną rękę informacji w Internecie o działalności Derennesa w Kanadzie. Skoro Alex już o tym wiedział, nie krępowałam się używać do poszukiwań służbowego laptopa. Cindy i Minnie zostały odesłane po tygodniu do Stanów, dokładnie wtedy, kiedy Thomas Tourneau zgodził się sprzedać siostrzeńcowi swoje udziały w firmie Lagrange po cenie rynkowej plus dziesięć procent. Jego mina przeczyła jednak domniemaniu, że była to autonomiczna decyzja, zgodna z jego wolą. Tourneau był wściekły. Pozostali członkowie zarządu zadowolili się odkupieniem swoich udziałów po wyższej cenie.

Zaraz po wyborze nowego zarządu, którego prezesem został nikt inny jak Maximilien Lagrange, zlecono zewnętrzny audyt w firmie. Alex i Max podejrzewali, że Tourneau wyprowadzał jakieś pieniądze ze spółki, jednocześnie oskarżając ich o marnotrawienie pieniędzy na sponsoring cyrku.

Niestety, przez zawirowania z przejęciem spółki, ominął nas występ cyrku w Winnipeg.

– Polecimy w przyszły czwartek do Vancouver – obiecał mi Alex.

– Ale ja mam w czwartek samolot do Paryża!

– No to musisz wybierać – Rozłożył ręce.

Kurde! To było nie fair.

– Ale na pewno będą w Stanach po nowym roku?

– Na pewno.

– Dobra, to lecę do Paryża.

Alexander się zaśmiał.

– Twoja wola, Gaëlle.

23 grudnia

Nie poleciałam. Odwołali mi samolot z powodu śnieżycy. Na występ do Vancouver też nie poleciałam. Utknęłam w Montrealu sama, bo Alex i Max polecieli na zachód Kanady wcześniej. Jerry odebrał mnie z lotniska, bo zapowiedziano, że do jutra nic nie wyleci. A lot w wigilię? Bez sensu. Byłabym w Paryżu dopiero wieczorem, a u rodziców najwcześniej następnego dnia. Nie mogłam nawet wrócić do Houston. To miały być moje najgorsze święta. Coś jak Kevin sam w domu, tylko Gaëlle sama w hotelu. „Odwołali mój lot. Zostałam w Montrealu", napisałam do Alexa, żeby wiedział. „Czemu?", spytał. „Śnieżyca. Spróbuję dostać się do Stanów, jak już coś będzie latało". „Okej". Niezbyt się przejął.

Jerry wynajął mi pokój w tym samym hotelu, w którym mieszkaliśmy wcześniej wszyscy. Tamten został oddany dzień wcześniej. Zadzwoniłam tylko do rodziców, żeby im powiedzieć, że nie uda mi się dojechać na święta. To nie była długa rozmowa, bo u nich było już późno.

24 grudnia

Obudziłam się w wigilię sama. Nie chciałam włóczyć się bez celu, więc poszłam tylko na śniadanie. Potem poprosiłam Jerry'ego, żeby sprawdził mi loty do Houston albo chociaż do Dallas. Nic nie było. Sfrustrowana wzięłam ze sobą gazetę i wróciłam do pokoju. Na pierwszej stronie Journal de Montreal było zdjęcie Maxa i podpis: „Nowy prezes Lagrange SARL, Maximilien Lagrange, odcina się od powiązań spółki z dyktatorem Wszechrusi." Zacytowali też słowa Maxa: „W naszym kraju nie ma miejsca na poparcie dla dyktatorów i braku praworządności. Żadne interesy tego nie uzasadniają. W Kanadzie wszyscy mogą czuć się bezpieczni."

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz