IX.2.

420 61 13
                                    

4 czerwca

Skończyłam trzydzieści trzy lata. Rodzice zadzwonili do mnie dopiero w południe, co oznaczało, że u nich była już dziewiętnasta. Dostałam też maila od Olgi z życzeniami. I tyle. Nikt więcej o mnie nie pamiętał. No... prawie nikt.

Alexander Hughes, znany jako mój szef, podrzucił mi do pokoju bilet do cyrku i wejściówkę za kulisy typu VIP. Poza tym przez cały dzień był nieobecny. Nie zjadł nawet ze mną śniadania. Zabrał ze sobą tylko Minnie i nową Nancy, które jednak wróciły przed kolacją, odwiezione przez ochroniarza, Vincenta. Maxa w ogóle nie widziałam przez cały dzień, ale wcale nie rozpaczałam z tego powodu. Ostatnio był dla mnie coraz bardziej wredny, a nie przypominałam sobie, żebym coś mu zrobiła.

Do kolacji, którą jadłam z kilkoma osobami, kucharz Albin podał tort truskawkowy ze świeczkami. To była najmilsza rzecz, jaka mi się przytrafiła tego dnia.

– Jesteś strasznie stara, Gaëlle – zachichotał młody ochroniarz, Vincent, który akurat jadł z nami. Minnie, Nancy, Tabby i Cindy mu zawtórowały. Tylko Evan, który był w podobnym wieku co ja, stanął w mojej obronie:

– Nie wiecie, o czym mówicie, dzieciaki – żachnął się. – Zobaczymy za parę lat.

– Za parę lat wy już będziecie stali nad grobem – zaśmiał się Vincent, czym zasłużył sobie na karcące spojrzenie starszego kolegi. Ale dzięki temu wszyscy się już śmialiśmy.

– A jaki jest najlepszy czas na urodzenie dziecka? – spytała nagle Minnie.

Cindy, choć była jedynie lekarzem rezydentem, poczuła się uprawiona do zabrania głosu.

– Do trzydziestki – orzekła.

Nie powiem, że to nie zabolało, choć miała rację. Ale tego, co zrobił mi Fred, nie dało się już cofnąć. Do trzydziestego roku życia byłam związana z palantem, który przekreślił nasze szanse na „żyli długo i szczęśliwe". On już gdzieś miał dziecko, o ile tamta lafirynda nie usunęła ciąży. Cédric też już pewnie był szczęśliwym ojcem. Ja nie miałam na to szans.

A niech to szlag! W moich oczach pojawiły się łzy. To jednak nie były miłe urodziny.

Szybko jednak towarzystwo znalazło sobie inny temat do rozmowy, a ja wymówiłam się koniecznością wyjścia na spektakl.

– Ja cię zawiozę – zaoferował się Evan.

– To miłe, dziękuję. Będę gotowa za dwadzieścia minut.

Poszłam do swojego pokoju, żeby się przebrać. Kiedy spojrzałam w lustro, zobaczyłam zaczerwienione oczy, ale nie było już czasu, żeby się myć i robić pełen makijaż. Z drugiej strony... miałam poznać akrobatów z cyrku. Założyłam więc długą sukienkę i sandały na koturnie, przetarłam oczy chusteczką do demakijażu i pociągnęłam rzęsy moim ulubionym brązowym tuszem. Trzydziestotrzylatka, która płakała i próbuje to zatuszować.

Wzięłam torebkę i zeszłam po schodach akurat kiedy wychodził Evan. Poszliśmy do auta.

– Nie przejmuj się, Gaëlle – rzucił, otwierając mi drzwi samochodu. – Ja też mam zawsze dołek w urodziny. Wyglądasz świetnie. Pewnie jakiś cyrkowiec spadnie dziś z trapezu na twój widok – zażartował.

– Wolałabym nie.

Evan zawiózł mnie na miejsce i zostawił.

– Podobno masz wrócić z szefem – oznajmił. – Baw się dobrze.

– Dziękuję.

Weszłam do namiotu cyrkowego, podałam swój bilet i ktoś pokierował mnie na właściwe miejsce. Znowu siedziałam w loży. Wiedziałam, że były to miejsca należące do Hughesa, jako do generalnego sponsora, ale i tak to było miłe.

Choć widziałam już ten spektakl kilkanaście razy, czułam tę samą ekscytację, co za pierwszym i drugim. Obawiam się, że to przechodzi w uzależnienie – zażartowałam z uczucia, które ogarnęło mnie, kiedy zgasło światło i rozległy się pierwsze dźwięki. A potem pojawili się aktorzy i rozpoczęli show.

Dreszczyk emocji wywoływały we mnie za każdym razem gasnące światła. Tak było i tym razem, a potem... zaskoczył mnie zupełnie nowy układ. Tym razem aktorzy byli ustawieni w kilkupoziomową ludzką piramidę.

Z mojego miejsca mogłam im się dokładnie przyjrzeć. Te idealne sylwetki, napięte mięśnie doskonale widoczne pod dopasowanymi strojami. Było na co popatrzeć i to zarówno jeśli chodzi o mężczyzn, jak i o kobiety, choć oczywiście, że to męskie ciała wywoływały we mnie większe emocje. Chyba jednak jestem beznadziejnie wyposzczona – pomyślałam z żalem, bo przecież po doświadczeniach z Charlesem, przyjmując ofertę pracy u Hughesa postanowiłam sobie, że nie będę mieszać pracy i relacji osobistych. Ani z pracodawcą, ani ze współpracownikami. Nie żeby nie było tu na kim oka zawiesić, ale ochroniarze byli albo za młodzi, albo zajęci, albo byli takimi samymi playboyami jak ich szef. O Maxie nawet nie wspomnę, bo on już dawno pokazał, na co go stać. Problem był taki, że pracując u Hughesa, naprawdę nie miałam gdzie ani kiedy poznać kogoś sensownego, choćby na niezobowiązujący, ale dający dużo pozytywnych emocji seks.

Sama się oszukuję. Tak naprawdę, to miałam już dość niezobowiązujących numerków i urwanych emocji. Skończyłam trzydzieści trzy lata, do cholery! Chciałam w końcu związku trwałego i dającego oparcie. I bardzo się bałam, że znowu się zakocham i zawiodę. Chyba jednak lepiej nie rzucać się na głęboką wodę.

Patrzyłam więc z fascynacją na zwinnych aktorów, wykonujących coraz to odważniejsze akrobacje i w pewnym momencie z przerażeniem zauważyłam, że jeden z wirujących na linach akrobatów... spada.

Pozostali rzucili mu się na pomoc, ale i tak upadł, choć reszcie udało się zmniejszyć siłę jego uderzenia o podłogę.

Nastąpiła przerwa w przedstawieniu. Na szczęście, pechowiec wstał o własnych siłach, ale musiał zejść ze sceny. Dwóch poszło z nim, a reszta wróciła na swoje miejsca. Znowu zgasły światła.

I wtedy jak błyskawica przyszła myśl, że mam przecież elektroniczny identyfikator, za pomocą którego mogę wejść na zaplecze. Może i to było ekstremalnie głupie, ale musiałam się przekonać, czy nic się nie stało temu, który spadł.

Wyszłam z loży i znalazłam wejście na zaplecze. Udało mi się otworzyć drzwi identyfikatorem. A więc Alex się na coś przydał. I usłyszałam głos... Maxa:

– Co to ma znaczyć, że nie chcesz jechać do szpitala??? – darł się Lagrange na jakiegoś biedaka.

– Nic mi nie jest – odpowiedział ten poszkodowany cicho.

Poszłam tam, skąd dochodziły głosy i zobaczyłam: jednego z akrobatów, który krzyczał głosem Maxa na drugiego, stojącego do mnie tyłem:

– W tej chwili masz jechać na prześwietlenie!

– I co im powiem?

– Nie wiem, wymyśl coś. Wypierdoliłeś się przy basenie albo co! – To było podobne do Lagrange'a.

– Max, to ty? – Spytałam cicho i wtedy obaj się odwrócili w moją stronę.

– A co ona tu robi? – wrzasnął domniemamy Max, dzięki czemu nabrałam pewności, że to on.

Drugi akrobata się odwrócił, zdjął z twarzy maskę i odpowiedział:

– Zaprosiłem ją. Cześć, Gaëlle.

Ja pierdolę! Ale ze mnie idiotka!



----

Tadam :-)

Drugi bonus dziś, bo MartaMakowska6 nie mogła wytrzymać do jutra, ale teraz... musicie wszyscy wytrzymać :-P Chyba że mnie przekonacie, żeby do niedzieli wrzucić wszystko :-D

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz