I.8.

443 55 3
                                    

Przyniosłam nam wodę i usiadłam naprzeciw Charliego, podając mu szklankę. Sama uniosłam drugą do ust, bo jakoś dziwnie mi w nich zaschło. Nie lubiłam się denerwować, ale w tej sytuacji trudno było zachować spokój.

– Gali, mamy problem – wypalił Charles, kiedy już odstawił pustą szklankę na stolik.

– Mów.

Nie lubiłam rozwlekać takich sytuacji. Skoro przyszedł do mnie z czymś ważnym, chciałam poznać to coś jak najszybciej, żeby móc się z tym zmierzyć. Charlie chyba zauważył w moich oczach zniecierpliwienie, więc zaczął mówić:

– Na krótko przed szesnastą w redakcji pojawił się znowu ten prawnik Derennesa... – Wziął głębszy wdech i powoli wypuścił powietrze.

– I? – Jeju, nienawidziłam, jak tak zawieszał głos w ważnych sprawach.

– Muszą mieć twoje materiały. Nie odpuszczą.

– Guzik dostaną! – warknęłam, kiedy szef spuścił na mnie kolejną bombę:

– Oddałem im twój laptop służbowy, żeby pokazać naszą dobrą wolę rozwiązania tego konfliktu polubownie.

– Co zrobiłeś??? – Nie dowierzałam.

– Prawnik Derennesa podpisał protokół przekazania sprzętu. W razie czego jesteśmy chronieni... – zauważył, ale ja już go nie słuchałam. Te jego tłumaczenia były chuja warte!

Co za debil?! Jak można zrobić coś takiego?

– Jesteś idiotą, Charlie. Sam się prosisz o to, żeby traktowali cię jak szmatę – sarknęłam, bo nie miałam już powodu, żeby mu nie ubliżać. Zero asertywności!

– Nie rozumiesz, że próbuję chronić twój tyłek, Gaëlle? – jęknął.

– Raczej swój! – wygarnęłam mu. – Derennes złapał cię za jaja i dyma od tyłu, a ty mu jęczysz, jak on zagra!

No, może trochę odjechała mi wyobraźnia, bo już jak zwizualizowałam sobie tę scenę, poczułam się zniesmaczona. Przypomniała mi się scena z jednego filmu, w którym Derennes grał sławnego pisarza i posuwał innego, młodszego, który myślał, że zrobi karierę przez łóżko. Charlie chyba przypomniał sobie tę samą scenę i poczuł się urażony tym porównaniem, bo jego wyraz twarzy z przyjaznego stał się zimny.

– Pyskata jak zawsze – syknął. – Kiedy ty się nauczysz, że pokorne cielę dwie matki ssie?

– Cielę może tak. Ja nikogo ssać nie będę – odpyskowałam. – Wstałam z kolan i więcej na nie wrócę do pozycji poddańczej, zwłaszcza przed facetem! Nikt nie będzie mi dyktował, co mam robić.

Tak, dobrze mu powiedziałam. Ras-le-bol!*

– A jeśli to ja cię poproszę? – spytał nagle. – Na kolanach?

Charles wstał z fotela, podszedł do kanapy, na której siedziałam, uklęknął na oba kolana i spojrzał na mnie błagalnie.

– Błagam, Gali, pomóż mi uratować CONTEMPORAIN.

Nie powiem, było coś chwytającego za serce w postawie Charlesa klęczącego przede mną. Coś, co spowodowało, że moje sutki znowu się ściągnęły i musiałam lekko zacisnąć uda. Drań od razu to zauważył i złapał mnie za obie dłonie.

– Wiem, że ja też mogę zrobić coś dla ciebie – szepnął sugestywnie, po czym uniósł sobie do ust i ucałował najpierw jedną, a potem drugą moją dłoń. Mokry ślad jego pocałunków na mojej skórze prawie mnie palił.

Nigdy nie kręcili mnie faceci, którzy płaszczyli się i nie umieli walczyć o swoje, ale musiałam przyznać, że Charliemu nie brakowało motywacji, był bardzo zdeterminowany. Tylko czy ja chciałam to wykorzystać? Powiem tak: moje ciało chciało. Mój naczelny nadal działał na mnie, jako mężczyzna, tak samo, jak dwa lata wcześniej. Wiedziałam jednak, że to była manipulacja w najczystszej postaci, a ja nie lubiłam być manipulowana.

– Charlie, lubię cię, wiesz o tym. I mi też zależy na CONTEMPORAIN. To całe moje zawodowe życie. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nasze ukochane pismo było najlepiej sprzedającym się czasopismem lifestyle'owym we Francji. Jeśli będzie trzeba, to pojadę nawet do Stanów i dam się zepchnąć Hughesowi ze schodów... – Dramatycznie uniosłam głos.

– Ale? – Charlie znał mnie jednak za dobrze. Tymczasem wstał z kolan, usiadł tuż obok mnie, tak że stykaliśmy się udami, i objął mnie ramieniem.

– Ale nie oddam moich materiałów, zdobytych w uczciwym i rzetelnym dziennikarskim śledztwie, temu kutafonowi. Jest winny i zasługuje na karę. Ode mnie nic nie dostanie – powtórzyłam.

– Chcesz powiedzieć, że w laptopie nic nie znajdą? – Charles zrozumiał od razu.

– Chcę i mówię. Nie trzymałabym tak ważnych rzeczy w biurze, do którego ma dostęp tylu ludzi.

– Jesteś moją idolką.

Charlie spojrzał na mnie z podziwem, a potem... pocałował gorąco. Totalnie mnie zaskoczył, nie zdołałabym nawet zaprotestować. Zagarnął moje usta na własność. Po chwili poprawił tylko chwyt na moich plecach, żeby mocniej mnie do siebie przyciągnąć, i wciągnął sobie na kolana, wcale nie przerywając pocałunków. Doszły do tego pieszczoty. Najpierw delikatne, pod koszulką na plecach, a kiedy zobaczył, że nie protestuję, zaczął przesuwać ręce w kierunku piersi.

– Tęskniłem za nimi – jęknął, po czym posadził mnie przodem do siebie.

Instynktownie oplotłam go nogami i otarłam kroczem o imponujące wybrzuszenie w jego spodniach. Trudno było tego nie zrobić.

– Proszę, nie każ mi teraz się wynosić. – Spojrzał na mnie błagalnie. I tym razem nie było to z powodów zawodowych.

– Nie każę – odpowiedziałam przekonana, że bym go nie wygoniła w takiej chwili.

A więc jednak nasza słabość do siebie jest obustronna.

Charles tylko na to czekał. Wstał z sofy, ze mną uwieszoną na sobie, i skierował się do mojej sypialni.

– Wziąłbym cię na kanapie, naprawdę, ale mam ochotę to celebrować, Gali – wyjaśnił, po czym położył mnie delikatnie na łóżku i rozebrał, a potem wziął się do roboty najlepiej jak potrafił. A potrafił tak, że zobaczyłam gwiazdy i to niejeden raz.

Trzy godziny później leżałam naga na swoim łóżku, wpatrując się w doskonałe ciało Charlesa, kiedy uświadomiłam sobie, że znowu to zrobiłam. Znowu dałam się nabrać na jego urok i słodkie słówka, z których nic nie wynikało. Gdybym chciała takiej relacji, mogłam ją mieć już dawno. Ale nie chciałam.

Charlie odezwał się dopiero po chwili:

– Pójdziemy razem na kolację, Gali?

– Moglibyśmy. Nie mam nic w domu i nie chce mi się gotować – musiałam przyznać.

– A potem pójdziesz do mnie? – spytał, wpatrując się we mnie tymi swoimi lazurowymi ślepiami. Tu już musiałam zaprotestować:

– Charlie, daj spokój. Kolacja, okej. Ale spać u ciebie? Nie chcę być twoją kolejną „jedną z wielu" – sarknęłam.

– Przestań, wariatko! Powiedzieć o tobie „jedna z wielu", to oksymoron! – zarechotał. – Jesteś absolutnie jedyna w swoim rodzaju. Nie proponuję ci stałego związku, bo wiesz, że nie jestem dobry w te klocki. Ale bardzo chciałbym spędzić z tobą tę noc.

I co miałam odpowiedzieć na takie argumenty? Ja też chciałam.



----

*Ras-le-bol! – fr. idiom. – dość tego!

Kochani, tak się kończy Rozdział I. W następnym dowiecie się, kto nie odpuści i dlaczego :-)

To koniec bonusów na ten tydzień, ale za to proponuję Wam publikację aż dwóch rozdziałów w tygodniu - od przyszłego, bo mam już sporo napisanych :-)

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz