I.4.

632 54 5
                                    

Łatwo powiedzieć „po moim trupie". Nie miałam wyboru. Osiemdziesiąt tysięcy euro długu tylko urosło do postaci kredytu, którego mój bank łaskawie mi udzielił na podstawie mojej wspaniałej historii konta, a z którego spłaciłam dopiero dwie raty. Trzecia miała zejść z mojego konta po wypłacie w tym miesiącu. Gdybym straciła pracę, wpadłabym w prawdziwe tarapaty.

Wróciłam do domu i zamiast cieszyć się, że nakład CONTEMPORAIN z moim najnowszym artykułem wyprzedał się w pierwszym tygodniu od wydania, zaczęłam się martwić o swoją przyszłość zawodową. O prywatnej nawet nie myślałam. Ten termin nie istniał dla mnie od dwóch lat. Moje marzenia o rodzinie zostały brutalnie zdeptane przez Frédérica. Po krótkim epizodzie z Charlesem, moje życie erotyczne przestało istnieć. Pozostała mi tylko praca. Gdybym miała stracić i ją... Nie, to się nie stanie! Zrobię wszystko, żeby im pokazać, gdzie raki zimują – postanowiłam.

Spojrzałam przez okno w salonie na miasto. Co prawda nie urodziłam się w Paryżu, ale całe moje dorosłe życie tu mieszkałam. Od kiedy kilkanaście lat wcześniej przyjechałam na studia dziennikarskie na Université Paris XIII, byłam już pewna, że to jest miejsce dla mnie. Po licencjacie moja profesor namówiła mnie na prywatną uczelnię, EFAP, która reklamowała się jako najlepsza we Francji szkoła nowych zawodów komunikacji. Czesne było drogie, ale dostałam stypendium i tym sposobem nie musiałam obciążać rodziców, którym i tak było niełatwo utrzymać córkę-studentkę w stolicy. Za to dwa lata później z dyplomem EFAP bez problemu zostałam przyjęta na staż do Paris CONTEMPORAIN. A kilka miesięcy później dostałam angaż. Byłam z siebie dumna. Rodzice też byli, szczególnie, że niedługo ogłosiliśmy z Fredem nowinę o zaręczynach i ślubie...

Osiem lat później moja kariera dziennikarska wisiała na włosku i wszystko przez to, że mój szef miał widocznie za małe jaja i w dodatku pozwalał się za nie ciągać Derennes'owi. Taki niefart. A przecież ten artykuł miał być ukoronowaniem mojej dziennikarskiej kariery. Zawsze marzyłam o dziennikarstwie śledczym, ale kobieta z moim wyglądem może o tym zapomnieć. Nikt nie traktował mnie poważnie, a każdy policjant, z którym chciałam porozmawiać, zaczynał od „opowiem, ale przy dobrej kawie". Za rubryka towarzyska okazała się dla mnie idealna. I teraz, kiedy miałam szansę zrealizować marzenie...

Podobno życie i kariera zaczynają się po trzydziestce... U mnie jedno i drugie pierdolnęło z przytupem.

Znowu wyjrzałam przez okno i westchnęłam głęboko. Paryż był zawsze taki sam. Wiosna, lato, jesień czy zima, był pełen mieszkańców, turystów oraz legalnych i nielegalnych imigrantów, zatłoczony, brudny i głośny. A jednak nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie indziej. Z moich wielkich okien na dwudziestym piętrze patrzyłam na wszystkich z góry. Na dużą przestrzeń nad Sekwaną i na pełne budynków brzegi, na wewnętrzną obwodnicę Paryża, ciągnącą się wzdłuż rzeki, ale o poziom niżej niż budynki. Życie miasta z tej wysokości wydawało się piękne. Wszystko co brzydkie, brudne i głośne było małe i bardzo odległe.

Poczułam głód. W domu nic nie było, więc szybko chwyciłam za telefon, żeby zamówić sobie stolik w pobliskiej restauracji. Mieściła się ona na niższym poziomie mojego osiedla, wystarczyło więc tylko zjechać windą i przejść do lokalu. Niestety, wolnego miejsca nie było. Sfrustrowana wybrałam numer innej restauracji, w której czasem bywałam. Ta już mieściła się trochę dalej, ale można było dojechać do niej metrem. Jedna stacja dziesiątką.

Tam na szczęście był wolny stolik, więc zamówiłam go i wyszłam z domu.

Niecałe pół godziny później byłam na miejscu. Nie miałam ochoty na nic wymyślnego. Tylko zaspokoić głód i już. Kelner zaprowadził mnie do wolnego stolika i podał kartę. Wybrałam zieloną sałatę z vinaigrette na przystawkę, stek cielęcy z soczewicą jako danie główne i już miałam na tym skończyć, kiedy się okazało, że mają rambol, mój ulubiony ser z orzechami włoskimi. Skusiłam się na kawałek. Pech chciał jednak, że kiedy tak opychałam się w najlepsze, do restauracji wszedł Charles z jakąś kobietą, a kelner posadził ich przy stoliku tuż obok mojego.

W zasadzie już kończyłam jeść, dopijałam kawę i nie miałam ochoty na ciasto, ale Charlie musiał mnie nie zauważyć, skoro migdalił się z lalą w najlepsze. Gdybym teraz wstała i wyszła, zepsułabym im całą zabawę. Naprawdę, niewiele brakowało, a zrobiłby jej palcówkę pod stołem. Cholera, a może i zrobił? Ciekawa, jak to się rozwinie, zamówiłam sobie jeszcze porcję tarte tatin i perfidnie podsłuchiwałam.

Szybko dowiedziałam się, między jednym a drugim kęsem ciasta, że owa palcówka była tylko wstępem i jakby zaproszeniem do czegoś większego. Jak ja tej kobiecie zazdrościłam! Po raz pierwszy od dwóch lat poczułam, jak moje ciało pragnie seksu. Najlepiej z Charliem, ale przecież umowa między nami była jasna. Kiedy jednak wyobraziłam sobie, co on z nią będzie robił... A niech to szlag!

Gaëlle Lamartine miała jednak czasem szczęście. Kiedy tak zaciskałam uda z frustracji, do mojego stolika podszedł młody kelner i szepnął mi do ucha, że pan, który siedzi przy stoliku naprzeciw bardzo chciałby się przysiąść i napić się ze mną dobrego wina.

Obczaiłam gościa bardzo dyskretnie. Było nam czym oko zawiesić. Może nie był to Charlie, ale... Facet koło czterdziestki, w drogim garniturze, butach, zegarku... Kurde, wszystko ma drogie i raczej z górnej półki. Pewnie śpi na kasie – pomyślałam. W przeciwieństwie do mnie. Szybka analiza wyszła na tak. Jeśli mam w kimś spędzić tę noc i nie będzie to mój szef, to niech to będzie facet z klasą, a nie przypadkowy koleś, z którym nie będę miała nawet o czym porozmawiać, udając, że po to się spotkaliśmy.

– Proszę przekazać temu panu, że chętnie napiję się z nim wina – odszepnęłam kelnerowi, który szybko poszedł w stronę tamtego stolika. W międzyczasie uśmiechnęłam się dyskretnie do zainteresowanego. Odpowiedział mi tym samym.

Chwilę później się przysiadł.

– Fabrice Fauchard – przedstawił się. – Mów mi Fabrice, proszę.

– Gaëlle – odparłam, nie chcąc zdradzać swojego nazwiska.

– Gaëlle? No tak, Gaëlle Lamartine! – krzyknął prawie, zaskoczony. – Wiedziałem, że skądś panią znam!

W tym momencie, dzięki absolutnemu brakowi dyskrecji mojego nowego towarzysza, Charles mnie zauważył.

– Gali, a co ty tu robisz? – spytał zdziwiony. Jego mina ewoluowała w stronę kompletnego zaskoczenia, kiedy kelner przyniósł nam dwie lampki do czerwonego wina i butelkę Châteauneuf-du-Pape rouge.

– Właśnie zamierzam napić się wina z panem Fauchardem – odparłam.

– Przedstawi mi pani swojego znajomego? – spytał wtedy Fauchard. Pełna kultura.

– Oczywiście. Panie Fauchard, oto mój szef, redaktor naczelny Paris CONTEMPORAIN, Charles Delaurent.

– Bardzo mi miło. – Fauchard wstał, podszedł do stolika Charliego i podał mu rękę.

– Mnie również. – Mój szef uścisnął dłoń nieznajomego, nie dając po sobie poznać żadnych emocji. Uznałam, że lepiej, żeby ich nie okazywał i nie psuł wieczoru sobie ani mnie.

Fabrice Fauchard wrócił do mnie, wziął lampkę z winem i zaproponował toast:

– Za niespodziewane, ale wspaniałe spotkanie, Gaëlle.

Uniosłam swoją lampkę i upiłam łyk wina. Było pyszne. Co prawda bardziej pasowałoby do obiadu niż deseru, ale nie zamierzałam narzekać. Do tego, co zamierzałam zrobić, wino było mi potrzebne.

– Za spotkanie, Fabrice. – Uśmiechnęłam się. Tak, to będzie dobry wieczór.



----

* EFAP - L'école des nouveaux métiers de la communication – fr. szkoła nowych zaowdów komunikacji.

** Tarta z kruchego ciasta z pieczonymi jabłkami i cynamonem, podawana na gorąco z odrobiną świeżej śmietany

Dawno nie było rozdziału Gaëlle, więc jest :-)

PLAYBOYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz