Rozdział 20

33 3 0
                                    

Tak jak przewidział Wojtek, Jagoda się rozchorowała. Miała gorączkę, katar i okropny kaszel. Czuła się strasznie.
-Może pójdziesz do skrzydła szpitalnego?-zaproponował Remus. Siedzieli właśnie w pokoju wspólnym po lekcjach, na których dziewczyny oczywiście nie było.
-Nie.-wychrypiała blądynka.
-Bez dyskusji idziesz do skrzydła i to w tej chwili.-zachodził Black wstając z fotela i podszedł do niej.
-Ale Syriusz....
-Nie. Idziesz tam teraz. Nie wyglądasz i na pewno nie czujesz się dobrze.-przerwał jej Łapa z poważną miną. Luan niechętnie wstała i ominęła chłopaka nawet na niego nie patrząc. Owinęła się szczelnie kocem i wyszła przez dziurę pod portretem na korytarz. Black i Dark poszli zaraz za nią aby pilnować czy nie zemdleje gdzieś po drodze.
Dziewczyna czuła się naprawdę słabo. Ta gorączka ją wykańczała chyba najbardziej, a że nie chciała iść do pani Pomfrey rano teraz było jeszcze gorzej.
-Nie musicie mnie pilnować.-oznajmiła nie odwracając się do chłopaków.
-Musimy.-odparł krótko Black.
-Czemu?
-A jak byś zemdlała, albo coś gorszego.-powiedział jej brat. Jagoda przewróciła tylko oczami i szła dalej.
-Moja droga to znowu ty?-spytała pani Pomfrey kiedy blądynka weszła do skrzydła.
-Tak jakoś wyszło.-odparła.-A wy możecie już sobie iść.-dodała wyglądając za drzwi i patrząc na chłopaków.
-Dobrze idziemy.-oznajmił Wojtek.
-Niech się pani dobrze nią zajmie pani Pomfrey!-krzyknął Syriusz do kobiety i razem z Wojtkiem ruszyli w drogę do pokoju wspólnego.
-Siadaj kochanieńka.-poprosiła ją kobieta. Luan usiadła na najbliższym łóżku.-Ach no tak, grypa i to naprawdę poważna. Trzeba było rani przyjść z tym do mnie.-dodała oglądając jej gardło. Potem podała jej eliksir pieprzowy i kazała zostać w skrzydle na noc.
Następnego ranka dziewczyna czuła się znacznie lepiej więc wyszła że skrzydła szpitalnego.
Kiedy szła korytarzem było jeszcze wcześnie, ale natknęła się na osobę, którą najmniej chciała widzieć. Natknęła się na wysoką, ładną i ciemnoskórą dziewczynę że Slytherinu. Dorcas Medowes.
-No proszę nasza Huncwotka już zdrową?-spytała ironicznie.
-Jak widać.-odparła chłodno blądynka i chciała ją wyminąć, ale zagrodziła jej drogę.
-Nie skończyłam jeszcze.
-Ale ja tak.-powiedziała Jagoda i z gracją wyminęła Medowes.
-Trzymaj się z daleka od Syriusza bo pożałujesz bardziej niż ostatnio!!!-krzyknęła za nią wściekła Dorcas. Jagoda nie przejęła się tym zbytnio, ale teraz już miała pewność, że to Dorcas wlała jej eliksir do soku. Nie zamierzała o tym mówić chłopakom bo nie dadzą jej spokoju już do końca życia. Zostawi to dla siebie.
Tym czasem w pokoju chłopcy planowali imprezę urodzinową dla bliźniaków, którzy opchodzili je 27 stycznia.
-Fajerwerki muszą być.-powtarzał się Łapa.
-Ale dlaczego ci tak na nich zależy?-zapytał poirytowany już tym James.
-Bo Jagoda je uwielbia.-odparł za Syriusza, Remus.-Kiedyś tak mówiła. Kocha fajerwerki i sztuczne ognie.
-No to już wszystko jasne.-skwitował Potter. Przerwali dyskusję kiedy do pokoju wszedł Wojtek.
-O czym gadaliście?-zapytał brązowooki.
-O niczym takim. Tak sobie o...
-O tym że Łosiowj znowu nie udało się poderwać Wiewiurki.-dokończył za Jamesa, Syriusz. Chłopcy pokiwali zgodnie głowami. Wojtek nie był głupi i wiedział, że nie rozmawiali o tym tylko o urodzinach jego i jego siostry.
Kiedy do pokoju weszła Jagoda wszyscy się ożywili i wrucili do swojego starego Huncwockiego trybu.

*****
Bardzo przepraszam, że dzisiaj takie krótkie, ale nie miałam za bardzo czasu i weny. Następny rozdział postaram się napisać dłuższy.

Nowi Huncwoci/Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz